Epilog

Parking przypominał scenę z filmu akcji. Pod strzelistym budynkiem zakonu zebrało się całe morze karetek i radiowozów. Zjawiła się nawet straż, by zabezpieczyć walącą się pod własnym ciężarem kaplicę. Kolorowe witraże odbijały feerię świateł bijących z dachów samochodów służb ratunkowych. 

Dick odstawił kuśtykającego kultystę personelowi medycznemu i rozejrzał się dookoła. Wyłowił wzrokiem Donnę z tłumu. Składała zeznania, żywo gestykulując. Co chwilę obrzucała niechętnym spojrzeniem mijających ją raz po raz zatrzymanych kultystów. Obok niej stała kapitan Oddziału Specjalnego z rękami splecionymi na piersi. Trochę gryzło go sumienie. Jakby nie patrzeć to on wciągnął Donnę w to bagno. Oby jej tylko nie zawiesili. 

Podmuch wiatru przyniósł ze sobą przenikliwy chłód. Detektyw potarł zziębnięte ręce i zerknął w stronę porsche. Owinięta za dużą skórzaną kurtką Rachel wciąż siedziała na siedzeniu pasażera. Zaniósł ją tam, gdy ewakuowali kaplicę jeszcze przed przyjazdem służb. Jeden z ratowników próbował później namówić ją, by przeszła z nim do karetki, ale dziewczyna tylko pokręciła głową. Medyk uznał, że jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Wręczył jej koc termiczny, kubek z herbatą i tyle go widzieli. 

Grayson podszedł do uchylonych drzwi samochodu. Uśmiechnął się niepewnie do dziewczyny. 

– Jak się trzymasz? 

Oderwała zamyślone spojrzenie od drżących dłoni. Przez chwilę przyglądała się detektywowi, jak gdyby próbowała sobie przypomnieć, gdzie się znajduje. Kawałek kryształu na jej czole odbijał blask świateł ambulansów. Rana wokół kamienia zagoiła się, tak jakby klejnot tkwił w jej skórze od dawna. 

– Ja… Próbuję… – odparła drżącym głosem. Wzięła głęboki wdech. – Próbuję zrozumieć, co się stało. 

Dick przykucnął, by móc spojrzeć nastolatce w oczy. 

– To wszystko… Jakby kolejny koszmar. – Mówiła wolno, jakby bała się, że głos odmówi jej posłuszeństwa. – Tylko prawdziwy. 

– Jeśli tylko będziesz czegokolwiek potrzebowała, daj mi znać. – Ostrożnie poklepał Rachel po ramieniu. – Postaram się jakoś załagodzić sprawę waszej ucieczki z ośrodka. Rozmawiałem już też z doktor Quinzel. Jest gotowa rozpocząć z tobą terapię w każdym momencie. 

Kiwnęła powoli głową. 

– Chciałam… chciałam podziękować. Za ratunek. I przeprosić – wymamrotała niepewnie. – Gdyby nie ja, nie miałby pan teraz problemów w pracy. 

Już otworzył usta, by zapytać, skąd wie o zawieszeniu, ale zrezygnował. 

– Jeśli ktoś tu powinien przepraszać, to ja. – Pokręcił stanowczo głową. – Obiecałem, że będę cię chronił, i o mały włos nie zawaliłem sprawy. Moje zawieszenie nie ma żadnego związku z tobą. 

Rozległy się okrzyki wydawanych poleceń. Oboje spojrzeli w stronę zakonnych drzwi. To ratownicy wynosili na noszach ciało przykryte czarną folią. 

Tuż za zwłokami kroczył trzymany przez trzech rosłych policjantów Sebastian Blood. Szamotał się na wszystkie strony, bredząc coś niewyraźnie pod nosem. Nabrzmiałe, czarne żyły zbladły i zmalały, a białe włosy przybrały dawną, rudą barwę. I tylko jego oczy wciąż lśniły tym przerażającym, krwistoczerwonym blaskiem. 

– Ty! Wszystko zepsułeś! – wrzasnął na widok Graysona. – Byliśmy już tak blisko! Mogłem go pokonać! Zdajesz sobie sprawę, co narobiłeś?! – Jego wzrok padł na przerażoną Rachel. Ton głosu natychmiast ze wściekłego przeszedł w błagalny. – Raven, jeszcze nie jest za późno. Czułem jego potęgę. Musisz się przygotować. Trygon Straszliwy jeszcze powróci! Musisz stawić mu czoła! 

Ostrzegawczy monolog przerwało dopiero wepchnięcie mężczyzny na siłę do opancerzonego radiowozu. 

Dick spojrzał na Rachel. Cała drżała. Ścisnął delikatnie jej ramię, by zwrócić uwagę dziewczyny. 

– Hej, spokojnie. – Próbował uśmiechnąć się pokrzepiająco. – Blood bredzi. A nawet jeśli nie, to przynajmniej wiemy, z czym mamy do czynienia. Będziemy gotowi. 

Wpatrywała się w niego z rozchylonymi ustami. W końcu powoli kiwnęła głową. Znów wlepiła spojrzenie w plastikowy kubek. 

– Wydaje mi się… – podjął ponownie po chwili przerwy. – Że kiedy już trochę dojdziesz do siebie, powinniśmy porozmawiać. O tym, co widziałem. Co pokazał ci Trygon. 

Nie odezwała się. Piła herbatę małymi łykami. 

Dick westchnął. Wyłapał wzrokiem Jinx. Stała przy jednym z radiowozów i wyglądała tak, jakby chciała uciec. Wyłamywała sobie palce, raz po raz wędrując wzrokiem pomiędzy zamkniętym na cztery spusty Bloodem a porsche. 

Dick poklepał dach samochodu i odszedł na bok. Krótką chwilę później dziewczyna niepewnie podeszła do uchylonych drzwi. 

Parking powoli pustoszał. Pierwsze karetki opuściły już teren zakonu. W tym również ta, do której zapakowano zwłoki. 

Donna wciąż rozmawiała z policjantami. Gdy tylko skończyła, w obroty wzięła ją pani kapitan. Mina przyjaciółki zdradzała, że reprymenda była dość dotkliwa. Gdy ich spojrzenia się spotkały, posłała mu pokrzepiający uśmiech. Odwzajemnił gest. Będzie musiał później odezwać się do Kory i wziąć całą winę na siebie. W końcu to on wciągnął Donnę w to bagno. 

Sięgnął po telefon. Przez chwilę wpatrywał się w rozświetlony ekran, z kciukiem zawieszonym w powietrzu. Wciąż bił się z myślami. W końcu westchnął i wybrał numer. 

Po trzecim sygnale odezwał się głos. 

– Słucham. 

– Cześć, Bruce. Masz chwilę, żeby pogadać?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^