3. Poszukiwanie

Galopujące myśli zaczęły zwalniać. Ich natłok powoli znikał, pozwalając rozumowi dojść do głosu. Z każdym krokiem świadomość Rachel przejmowała coraz większą kontrolę nad rozchwianym umysłem. Powódź nieskładnych myśli i rozmytych obrazów ustąpiła.

Matka – martwa.

Morderca – martwy.

Rachel nie mogła odepchnąć obrazu pustych oczu Mary. Krwi sączącej się z jej głowy. Przestrzelonej na wylot głowy.

Nie, to nie mogło się zdarzyć.

Mężczyzna upadający bezwładnie. Sflaczały i bezwładny jak worek. Blady jak trup.

Nie, to nie mogła być prawda.

To musiał być sen. Omamy. Najgorszy z koszmarów.

Musiała tam wrócić. Sprawdzić i przekonać się, że jej matka nie była martwa. Wyrwała się z otępienia.

Dopiero teraz dotarło do niej, że ulice opustoszały, a lampy zdążyły się już automatycznie uruchomić. Nieświadomie, w całkowitym amoku, przeszła co najmniej parę mil. Wraz z przejaśnieniem umysłu zatłoczonego makabrycznymi obrazami dotarło do niej obezwładniające zmęczenie.

Rozejrzała się po okolicy. Niefortunnie zawędrowała do niezbyt przyjaznej części Detroit, której matka zawsze kazała jej unikać. Szła jednak przed siebie, nie patrząc na boki i starając się zachować prostą, pewną siebie postawę.

Usłyszała huk.

Obróciła się gwałtownie. Ulica była pusta. Wystrzał rozległ się w jej głowie.

Mężczyzna pociągnął spust, ale oboje padli martwi. Scena przewinęła się do początku i znowu odtworzyła przed oczami Rachel. Huk, martwa Mary, martwy morderca. Od nowa.

Huk, Mary, mężczyzna. Huk, Mary, mężczyzna. Huk, Mary, cień, mężczyzna.

Rachel aż przystanęła.

Miała omamy. Czarna, rozmyta sylwetka, która przemknęła w mgnieniu oka między nią a mężczyzną.

Musiała mieć omamy. Wszystko było wymysłem. Niebywale realnym snem, z którego za niedługo obudzi się z krzykiem i walącym sercem.

Modliła się, by właśnie tak było.

Z ponurych myśli wyrwał ją krzyk. Spojrzała w prawo, na zacienioną uliczkę. Dostrzegła sylwetkę zgiętego w pół mężczyzny, który raz po raz wykrzykiwał coś bełkotliwie.

Rachel przyspieszyła, tak samo jak jej serce i oddech. Czuła nadchodzącą falę paniki. Okrutna rzeczywistość waliła z całych sił do umysłu, którego bramy nie były w stanie się utrzymać ani chwili dłużej.

Kolejny krzyk za jej plecami i metaliczny trzask spowodowały, że porwała się do biegu. Sama nie wiedziała, przed czym uciekała. Pędziła przed siebie, nie widząc nic dookoła. Krew dudniła jej w uszach. Nie zważała na zmęczenie, na palące płuca. Chciała uciec przed całym światem. Zniknąć. Rozpłynąć się raz na zawsze.

Potknęła się. Wyrżnęła na chodnik, zdzierając skórę na dłoniach. Włosy wpychały się do załzawionych oczu. Ledwo nabierała powietrza.

Żarówki w lampach zaczęły pękać z trzaskiem. Szkło posypało się na puste ulice. Rachel zaciskała powieki z całych sił, jakby miało ją to obronić przed przytłaczającymi obrazami. Ogarnęło ją przerażenie. Ktoś włamał się do ich domu. Zamordował jej matkę, po czym sam zginął.

Z rąk Rachel.

Była tego pewna. Zabiła człowieka. Stała się potworem, którego widziała w snach. Spełniła żądania demona. Jej rękami urzeczywistnił swoje chore żądze mordu.

Zwinęła się w kłębek. Cała się trzęsła, łzy ciekły jej po policzkach. Miała wrażenie, że za chwilę się udusi. Że umrze, na co zasługiwała.

Napięcie rozpierało jej ciało. Sama nie wiedziała, czy palący ból był fizyczny, czy psychiczny. Zaczęła odpływać.

Ciemność objęła ją swoimi szponami. Nastała błoga cisza.


***




Po tym, jak opuścił miejsce zbrodni, Dick wsiadł do samochodu i wbił wzrok w kierownicę. Powinien jechać na posterunek i dokończyć robotę, ale wiedział, że za nic nie mógłby się skupić na papierach. Do mieszkania też nie miał po co wracać. Palące uczucie z tyłu głowy, że musi sprawdzić trop, nie pozwoliłoby mu zasnąć.

Na monitorze pokładowym sprawdził mapę okolicy. Wszystkie miejsca publiczne, do których mogłaby udać się po pomoc, były już zamknięte. Dziewczyna nie posiadała prawka, nie mogła uciec za daleko.

Mruknął pod nosem przekleństwo. Odpalił silnik. I tak nie miał nic lepszego do roboty.

Wcisnął pedał gazu. Samochód zamruczał i gładko ruszył z miejsca. Po pustych, nocnych ulicach Detroit mknął niczym zawodowy łyżwiarz. Dick zawsze wolał to miasto nocą. Bywało wtedy równie paskudne, co Gotham, jednak na swój własny sposób.

Gotham. Najwyższy wskaźnik przestępczości w Stanach. Sól w oku każdego superbohatera. Skażona ziemia. Niekończące się źródło zgnilizny moralnej. Takiemu złu przeciwstawić się mógł tylko Rycerz z prawdziwego zdarzenia. Wraz z armią wiernych giermków, gotowych oddać życie w imię wyższych wartości, dzień za dniem chroniłby przed zepsuciem place, ulice i ludzkie dusze.

Nie był za to w stanie chronić własnej rodziny.

Zatrzymał samochód na światłach. O przednią szybę obijały się pierwsze krople jesiennej mżawki. Mężczyzna wbił wzrok w grupkę roześmianych nastolatków, przebiegających przez ulicę. Przynajmniej trzymali się pasów.

Dick wiedział, że Bruce miał dobre intencje, kiedy zdecydował się go adoptować. Niestety, dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane. Zresztą Bruce nie był gotowy na dzieci. Pomiędzy graniem miliardera a nocnym polowaniem na złoczyńców Batman ledwo znajdował czas na porządny trening z młodym pomocnikiem, a co dopiero mówić o porządnym wychowaniu. Całe szczęście, że wszędzie tam, gdzie Mroczny Mściciel nie mógł, tam Alfreda posłał.

Światło zmieniło się i srebrne porsche ruszyło w dalszą drogę.

Dick przyłapywał się na tym, że myślał o starym kamerdynerze o wiele częściej niż o ojcu adopcyjnym. W końcu to Alfred odrabiał z nim zadania domowe, gotował rozgrzewające zupy w trakcie choroby i składał połamane na misjach kości. Niestety, on i Bruce mieli pewną denerwującą wspólną cechę — chorobliwą wręcz powściągliwość. Każdy sukces kwitowany był uprzejmym skinieniem głowy, a każda porażka sumowana beznamiętną ciszą. Z czasem Dick zrozumiał, że próba wzbudzenia jakichkolwiek ludzkich uczuć w starym Brytyjczyku i zafiksowanym przebierańcu mijała się z celem.

Warknął w przestrzeń i wyłączył radio. Ciągłe szczebiotanie spikera działało mu na nerwy. Na kolejnym skrzyżowaniu skręcił w lewo.

Bunt zaniknął. Pozostało beznadziejne poczucie bycia pozostawionym samemu sobie z emocjami, dla których chłopak nie znajdował ujścia. Czuł, jak z każdym dniem gniew, poczucie niesprawiedliwości i obojętność mieszają się ze sobą, tworząc gnijącą, duszącą mieszankę. Raz po alkoholu wygadał się Babs, że jego wnętrzności pokrywają się brudem, w głowie na zgniliźnie wyrastają grzyby, a z ust z każdym słowem skapuje pleśń. Chyba go wtedy wyśmiała.

Szukał sposobu na pozbycie się tego bagażu, ale żadna opcja nie wydawała się dobra. Barbara w trakcie szczerej rozmowy kazała mu się wziąć w garść i być wdzięcznym za to, że może walczyć ze złem pod skrzydłami Batmana – Dick doznał wtedy niemiłego przeczucia, że kobiecie bardziej zależało na jego koneksjach z Nietoperzem niż na nim samym.

Dick otrząsnął się. Przeszłość to przeszłość. Szukanie zaginionej dziewczyny nie było najlepszą porą na rozpamiętywanie życiowych dramatów. Miał robotę do wykonania.

Problemem pozostawała jedynie kwestia tego, gdzie tej całej Rachel szukać. Nie miał żadnych wskazówek. O drugiej w nocy zamykano już nawet bary, do których zresztą nikt by nieletniej nie wpuścił. O znajomych młodej też nikt nic nie wiedział. Dick zacisnął wargi. Brak poszlak nie był dobrym powodem do marnowania paliwa na bezcelowym jeżdżeniu po mieście. Musiał się skupić. Gdzie w środku nocy mogłaby udać się młoda osoba, której właśnie co zginęła matka?

Spiął się cały, kiedy mijał kolejny kompleks opuszczonych magazynów. Ciasne, brudne uliczki, zabudowane z obu stron wysokimi, rdzewiejącymi blaszakami były wręcz klaustrofobiczne. Idealne miejsce na zasadzkę.

Taką, jaką zastawiono na Hanka i Dawn rok temu.

Tamtej nocy jak zwykle patrolowali miasto. Natknęli się na handlarzy narkotyków. Hank po fali sukcesów źle ocenił niebezpieczeństwo. Przerażona Dawn rzuciła się na pomoc, ale zdjęła tylko dwóch zbirów, nim sama oberwała. Udało jej się ukryć na tyle długo, by zadzwonić do Dicka.

Kiedy Batman i Robin dotarli na miejsce, Dove leżała w kałuży krwi, z rękami zaciśniętymi wokół podciętej szyi. Dilerzy w tym czasie podwiesili Hawka na haku do góry nogami i okładali go kijami niczym piniatę. Zanim uciekli, władowali jeszcze w niego cały magazynek.

Ona z miejsca zdarzenia pojechała od razu do kostnicy. On umarł kilka dni później w szpitalu.

Zacisnął mocniej dłonie na kierownicy, aż pobielały mu knykcie. Gdyby tylko był tam wtedy z nimi… Może udałoby się stłuc tych zbirów na kwaśne jabłko. Może uratowałby Dove. Może w ogóle odwiódłby Hawka od atakowania uzbrojonej po zęby grupy dilerów. Ale nie było go. On w tym czasie plotkował z elitą Gotham na jakimś kolejnym bezużytecznym balu charytatywnym.

Na pogrzebie nie mógł spojrzeć w oczy matce Dawn. Po ceremonii od razu wrócił do rezydencji, spakował swój niewielki dobytek, pożegnał się z Alfredem i złożył strój Robina na mahoniowym biurku Bruce’a.

„Nigdy nie powinienem był decydować się na dzieci”.

Przynajmniej w tej kwestii się zgadzali.

Z ponurych rozmyślań wyrwał go dźwięk telefonu. Na ekranie multimedialnym samochodu wyświetlił się zapisany numer. Przesunął palcem zieloną słuchawkę.

– Grayson, słucham.

– Cześć, Dick. Ja w sprawie tej młodej… – odezwał się Perez po drugiej stronie.

– Mamy coś?

– Tak. Ktoś zadzwonił, że widział przerażoną nastolatkę błąkającą się w okolicy Handy Park.

Dick zmarszczył brwi. Rachel uczęszczała do liceum imienia Benjamina Franklina, gdzieś właśnie w tamtych okolicach. Pewnie szukała miejsca, w którym czuła się bezpiecznie. Mało prawdopodobne, ale możliwe, że pierwsze, co przyszło jej do głowy, to liceum.

– Myślisz, że to nasza zguba?

– Z opisu pasuje. Zabrali ją do Garden City Hospital.

– Dzięki za informację. Zaraz tam będę. – Nim rozmówca zdążył dodać coś więcej, Dick się rozłączył. Wcisnął pedał gazu i pomknął przed siebie.

Może to, co robił, nie miało sensu. Dziewczyna sporo przeszła. Pewnie niczego konkretnego z niej nie wyciągnie. Mimo to czuł, że musi się z nią zobaczyć jeszcze tej nocy. Coś w tej sprawie okrutnie mu śmierdziało.

Za dwadzieścia trzecia Dick przekroczył próg szpitala ogólnego. Zdawkowe błyśnięcie odznaką później miał już potwierdzenie: Rachel Wolfman, lat siedemnaście, oddział psychologii dziecięcej. Znaleźli ją skuloną w zaułku. Oprócz nielicznych zadrapań nie odniosła fizycznych obrażeń. Nie odezwała się słowem do nikogo.

Dick uśmiechnął się w podziękowaniu do recepcjonistki i już miał odejść, kiedy jego wzrok przykuła kobieta. Stała po drugiej stronie półokrągłej recepcji i nachylała się do pielęgniarza. Marszczyła brwi i szeptała coś niespokojnie. Trzymała go uporczywie za ramię. Do uszu Graysona doleciało jedno krótkie słowo.

Rachel.

– Przepraszam… – odezwał się, podchodząc bliżej.

Kobieta natychmiast puściła rękę pielęgniarza. Ten, korzystając z okazji, szybko wycofał się do swoich obowiązków.

– Tak? – odchrząknęła. Poprawiła wyprasowany w kant żakiet i poczęstowała detektywa uśmiechem z tego rodzaju, który sugerował, co złego może stać się z człowiekiem, jeśli natychmiast nie zajmie się swoimi sprawami.

– Detektyw Richard Grayson, departament policji w Detroit. – Machnął od niechcenia oznaką i wyciągnął rękę. – Możemy porozmawiać?

Wymienili uściski dłoni. Uwadze mężczyzny nie uszedł niewielki tatuaż w kształcie ptaka, umiejscowiony na nadgarstku. Rysunek był jednak zbyt mały, by Dick mógł dojrzeć coś więcej.

– Chętnie, ale nie za bardzo wiem, o czym.

– Czy zna może pani osobę o imieniu Rachel, która przebywa w tym szpitalu? – Przyglądał się jej uważnie.

– Rachel? – Jej spojrzenie było rozbiegane, jak gdyby szukała ucieczki z całej sytuacji. – Nie, raczej nie… Nie przypominam sobie nikogo takiego.

– W takim razie co pani tutaj robi?

– To wolny kraj, chyba wolno mi przebywać w szpitalu – powiedziała ostro. Po chwili jednak odetchnęła. Zdobyła się nawet na lekki uśmiech. – Nieładnie jest podsłuchiwać. Przyszłam odwiedzić doktor Raquel. Byłyśmy umówione. – Wzruszyła ramionami. Odgarnęła grzywkę opadającą na oczy. Zerknęła na zegar ścienny. – A teraz, jeśli pan pozwoli, spieszę się.

Dick chciał już coś powiedzieć, ale kobieta szybkim krokiem ruszyła w stronę wyjścia. Oparty o blat przyglądał się, jak opuszcza budynek szpitala.

Gdy tylko zamknęły się za nią rozsuwane drzwi, sięgnęła po telefon. Przyłożyła słuchawkę do ucha. Zniknęła w mroku, machając na taksówkę.

Dick przetarł twarz. Zjebał sprawę. Nie powinien pozwolić jej tak po prostu odejść. Zjebał w ogóle całe to przepytywanie. Na pewno zaczął za ostro i tym ją przestraszył. Może i był świetny w rozwiązywaniu zagadek, ale w kwestiach przesłuchań jeszcze sporo musiał się nauczyć. Czasem żałował, że nie mógł rozdać kilku prawych sierpowych komu trzeba. Pod tym względem pracowanie z Batmanem było zdecydowanie prostsze.

Mężczyzna odepchnął się od recepcji i ruszył w stronę windy. Znając życie, to głupie potknięcie będzie sobie wypominał przez następne pięć lat. A na razie musiał w końcu dostać się do Rachel.

^