12. Diabeł tkwi w szczegółach

Rachel zerwała się z łóżka. Zaryła głową w stelaż, aż obraz pociemniał jej przed oczami. Stęknęła. Poczuła ból w całym ciele, które było niemiłosiernie ciężkie. Opadła bezwładnie na pościel.

Próbowała przypomnieć sobie, gdzie była i jaki był dzień. Jak przez mgłę widziała wychodzącą z pokoju Jinx. Potem chciała wypróbować zaproponowaną przez panią Quinzel medytację. Co było dalej…?

– Boże, kobieto, co ty się tak z samego rana rozbijasz? – Jinx wychyliła się z łóżka i kontynuowała, przewieszona głową do dołu: – Widziałam, w jakiej połamanej pozie spałaś, nie musisz sobie dokładać bólu.

Rachel mruknęła coś nieskładnie. W istocie, ćmiło ją w skroniach, a całe ciało krzyczało, jakby zostało rozjechane walcem. Kilkukrotnie. Usilnie jednak próbowała wypełnić lukę w pamięci. Zmarszczyła brwi.
Zaczęła medytować… Najpierw się rozpraszała, ale potem się udało… Było tak błogo i lekko… Wykrzywiła twarz w grymasie bólu. Dopadło ją wspomnienie strachu. Spotkanie z imaginacją. Sam na sam. Zupełnie bezbronna wobec bestii. A jednak… Powoli przypominała sobie jej słowa.
 
Ojciec? Raven? Coś o spotkaniu?

Nie wiedziała, czy miało to jakikolwiek sens. Co, jeśli to były halucynacje? Nie znała przecież swojego ojca. Mama nigdy o nim nie mówiła. Zresztą, co mogłaby jej powiedzieć? Znała tylko Angele.

– Szuka mnie…? – wyszeptała drżącym głosem.

– Hm? – mruknęła Jinx.

Rachel zignorowała koleżankę. Próbowała uchwycić ociężale płynące myśli.

– Dlaczego teraz? We śnie? – mruczała dalej. – Czemu w taki sposób?

– Rachel? – Jinx zwinnie zeskoczyła z łóżka. – Halo, ziemia do Rachel. – Pomachała dłonią przed jej twarzą. – Ej, kontaktuj, bo zaraz wezwę egzorcystę.


Rachel powoli uniosła wzrok. Uświadomiła sobie, że kołysała się w przód i w tył.

– Naćpali cię czymś? Nie było mnie wczoraj ledwie parę godzin. – W głosie Jinx było coraz więcej niepokoju.

– List – szepnęła Rachel.

– Co?

– List – powtórzyła głośniej. – Muszę go przeczytać.

Zerwała się, nieomal taranując dziewczynę.

– Do reszty cię opętało?! – krzyknęła Jinx, ratując się przed upadkiem.

Rachel dopadła do biurka. Pospiesznie wysunęła szufladę i wyrzuciła wszystko ze środka. Kilka kartek i wizytówka od detektywa poleciały na podłogę. Włożyła rękę na sam koniec. Pusto. Obróciła się, w panice skanując otoczenie. Gdzie go zostawiła?

– Powiesz mi, co się dzieje? – Jinx stanęła przed koleżanką, zagradzając jej drogę.

– Przepuść mnie.

– Popatrz na mnie.

– Daj mi przejść – wydusiła błagalnym tonem.

– Rachel.

Stanowczy głos Jinx rozbudził ją jak siarczysty policzek. Oprzytomniała. Popatrzyła na współlokatorkę.

– Ja… – Spuściła wzrok.

– Hej, spokojnie. – Położyła ręce na ramionach koleżanki. – Usiądź i powiedz mi, kto cię szuka i czy chodzi o ten list, który leży na łóżku? – Wskazała kartkę zlewającą się z białą pościelą.

Rachel opadła ciężko na rozkopaną kołdrę i chwyciła zgubę. Wlepiła wzrok w pismo matki. Próbowała rozsupłać splątane w chaosie myśli.

– Nie wiem… – sapnęła zrezygnowana. – Wczoraj jak wyszłaś, to próbowałam medytacji… Coś poszło nie tak… – Zacisnęła dłonie na liście, lekko go gniotąc. – Nie wiem, co to było, ale… Widziałam siebie… Tak jakby siebie, ale złą… Nie, to nie ma sensu. – Pokręciła głową, kuląc się.

– Ciężko mnie przestraszyć. Mów, o co chodzi – zapewniła łagodnie Jinx, siadając obok.

– Coś… Coś we mnie siedzi… I mówi – wydukała speszona.

– Co ci wczoraj powiedziało? – podchwyciła.

– Że… Że mój ojciec mnie szuka.

Zamilkła. Czuła tę gęstą, niezręczną atmosferę. Właśnie wyznała, że ma omamy. Jakiej reakcji się spodziewała?

– A co z listem? – spytała Jinx tym samym tonem, jakby słuchanie o głosach w głowie było dla niej chlebem powszednim.

– Napisała go moja biologiczna mama.

Przejechała opuszkiem po szorstkim papierze. Chłonęła jedyną pamiątkę po rodzicielce każdym zmysłem, jakby chciała poczuć jej namiastkę. Przesunęła wzrokiem po doskonale znanym tekście.

Prośba do zakonnic, przeprosiny dla niej.

Czego szukała? Czegoś o ojcu? Dlaczego miała cokolwiek o nim znaleźć? Przecież znała treść listu na pamięć. Nikt nigdy o nim nawet słowem nie wspomniał.

– A co z ojcem? – spytała Jinx, wyrywając ją z zamyślenia.

– Nie znam go – odparła martwym głosem. – W ogóle nie rozumiem, dlaczego te omamy go dotyczyły i dlaczego coś mi się ubzdurało, że mnie szuka – wypaliła gorzko.

– A jeśli to nie są omamy? Co jeśli to wiadomość od niego?

Rachel popatrzyła sceptycznie na koleżankę.

– Wiem, że takie rzeczy wydają się niedorzeczne, ale sama wiesz i widziałaś, że „zjawiska paranormalne” – zrobiła cudzysłów w powietrzu – są jak najbardziej prawdziwe. Jesteśmy chodzącymi przykładami, dlatego myślę, że powinnaś wziąć pod uwagę paranormalne wytłumaczenie.

– Nawet nie wiem, co miałabym zrobić – odparła zrezygnowana. – Jedyne co o nim wiem, to że siłą rzeczy musiał istnieć.

Jinx mruknęła coś pod nosem.

– Nie znam nikogo, kto specjalizuje się w znajdowaniu ojców poprzez telepatyczną wiadomość – stwierdziła z namysłem. – Ale znam pewną osobę, która ma od groma wiedzy i jeszcze więcej kontaktów z przeróżnymi ludźmi. Może on miałby jakiś pomysł, co zrobić z tym pierdolnikiem? Sama wiele mu zawdzięczam. Swego czasu wyciągnął mnie z bardzo głębokiej dupy – urwała, uważnie przyglądając się dziewczynie. – Nie wiem, jak ci pomóc, ale on na pewno znajdzie jakiś sposób – ciągnęła, gdy nie doczekała się reakcji. – Mogę cię do niego zabrać, jeśli chcesz.

Rachel skubała skórę przy paznokciach, rozważając propozycję. Jinx była z nią do tej pory szczera i sprawiała wrażenie, jakby naprawdę chciała pomóc. Ale kim była ta osoba, o której mówiła? I co takiego niby mogła dla niej zrobić? Nawet Omen z nadludzkimi umiejętnościami nie dała rady. Jeśli był zwykłym człowiekiem, jak miałby pomóc w znalezieniu ojca, który przemawiał do niej w omamach? Miała wrażenie, że wszelkie istniejące środki pomocy zostały w jej przypadku wyczerpane. Ale jeśli wykorzystała już wszystkie dostępne sposoby, to co miała do stracenia? W najgorszym przypadku po prostu nic się nie zmieni.

– Ale jak miałybyśmy wyjść z ośrodka? – spytała sceptycznie.

Jinx potarła podbródek i mruknęła w zamyśleniu.

– Jakby skołować ci trefną przepustkę…? Kurde, niee, w ogóle główne do dupy – mamrotała pod nosem. – Chociaż… Będzie bal… No… Będą mieli w nas wyjebane, więc nie powinno być problemu, żeby wymknąć się tyłem… Genialne! – oświadczyła z tryumfem.

Rachel uniosła brwi w konsternacji.

Koleżanka spojrzała na nią i uśmiechnęła się przebiegle.

– Nie słuchaj, tak sobie pierniczę do siebie. – Machnęła ręką. – Zastanów się na spokojnie i daj mi znać, gdy zdecydujesz. – Na korytarzu rozległy się głosy nastolatków zmierzających na śniadanie. – Resztę zostaw mnie.

***

– To jak, gotowa na idiotyczny bal? – rzuciła Jinx z głupim uśmiechem.

Rachel skrzywiła się. Choć jej grobowy nastrój idealnie pasował do okazji, przebieranie się w tandetne halloweenowe stroje było ostatnim, na co miała ochotę. W ogóle nie lubiła tego święta. Dzień robienia się na wiedźmy, potwory i demony. Ona miała swojego, wcale nie z własnej woli. W zupełności wystarczył jego widok w odbiciu. Jednak zawsze w Halloween szczególnie dawał o sobie znać. Rok w rok. Nie wierzyła w bujdy o granicy między światami i tym, że akurat tego dnia była ona cieńsza, ale i tak było to lepsze niż myśl, że nadaktywność zwidów miała cokolwiek wspólnego z jej urodzinami. A co jeśli… Co jeśli wiadomość miała związek z Halloween?

– Nawet upolowałam nam adekwatnie idiotyczne stroje. – Jinx sięgnęła do wypchanego plecaka i wyjęła dwa foliowe worki. – Łap. – Rzuciła jeden ku Rachel.

Wyrwana z zamyślenia, ledwo złapała śmiercionośny pocisk. Posłała koleżance mordercze spojrzenie.

– No otwieraj – usłyszała w odpowiedzi.

Rachel popatrzyła sceptycznie na czarny, złożony w kostkę materiał.

– Skąd je wzięłaś? – spytała, rozrywając ostrożnie folię.

– Ukradłam. – Twarz Jinx zastygła w absolutnej powadze.

Rachel zatkało. Zmarszczyła brwi, kalkulując, czy koleżanka żartowała, czy mówiła na serio.

– Nie no, jaja sobie robię, kupiłam. Wiesz, ile w przeciągu ostatniego miesiąca pojawiło się w okolicy sklepów z tym tandetnym szmelcem? – zlitowała się, widząc dezorientację na twarzy współlokatorki.

Rachel parsknęła. Sama nie wiedziała, czy z własnej naiwności, czy z postrzelonego poczucia humoru dziewczyny. Pokręciła głową z niedowierzaniem i bez słowa wyciągnęła strój. Wstała, by zobaczyć go w całej okazałości.

Czarna, niezwykle przyjemna w dotyku peleryna opadała aż do podłogi.

– E… No… Wygląda spoko – wydukała z uniesioną brwią.

– Wiedziałam, że się posikasz z zachwytu i nawet nie chcę wiedzieć, jak zareagujesz na drugą część kostiumu – odparła Jinx, zdejmując bluzkę.

Rachel gwałtownie się obróciła, dodatkowo zamykając oczy.

– Błagam, Rae Rae, nie robię ci tu striptizu, możesz się patrzeć. – Koleżanka roześmiała się.

Rachel nieśmiało się odwróciła. Czuła, jak paliły ją policzki. Do tego stopnia skupiła się na omijaniu wzrokiem przebierającej się koleżanki, że nawet zignorowała użyte przez nią zdrobnienie. Jednak co chwilę łapała się na wgapianiu w ciało dziewczyny. Blada skóra opinająca wystające żebra nosiła ślady starszych i nowszych ran.

Jinx uśmiechnęła się zadziornie. Ich spojrzenia spotkały się na moment. Rachel opuściła głowę i pospiesznie sięgnęła do worka. Koleżanka zachichotała złośliwie.

– Chyba upadłaś na głowę – wydusiła, patrząc na długą, czarną suknię.

– Teraz się zorientowałaś? – odparła. – Ty masz przynajmniej coś poważnego, ciesz się, że nie wzięłam ci stroju wróżki.

– Wtedy nic nie powstrzymałoby mnie przed zabi…

Rachel urwała, spojrzawszy na dziewczynę. Nie zdołała powstrzymać parsknięcia na widok jej przebrania.

– Albo czarownicy – dodała Jinx, naciągając szpiczasty kapelusz. – Ani słowa – pogroziła palcem.

Wyglądała komicznie w czarno-fioletowej sukience z falbankami.

– Nie no, skarpetki masz pierwsza klasa – pochwaliła Rachel, powstrzymując śmiech.

Wcale nie skłamała. Podkolanówki w czarno-fioletowe paski wraz z niskimi martensami dopełniały obrazu wyrwanej z krainy absurdu czarownicy.

– Ty się tak nie mądrz, tylko wskakuj w swoją kieckę. – Jinx wystawiła język.

– Nawet nie powiedziałam, że zgadzam się iść. – Mimo protestu rozsunęła zamek błyskawiczny sukienki.

– Bo doskonale wiesz, że nie masz wyboru. – Wzruszyła ramionami. – Mam wyjść? – Teatralnie zasłoniła oczy dłońmi, zostawiając szparę między palcami.

Tym razem to Rachel pokazała język koleżance.

– Najlepiej oknem – odparła zgryźliwie.

– To daj mi moment, skoczę tylko po miotłę.

– Zgarnij też jakiegoś czarnego kota po drodze.

Obie wybuchły śmiechem. Rachel aż musiała otrzeć napływające łzy, próbując się nie udusić.

***

Obudziło go stuknięcie w czoło. Przez chwilę leżał bez ruchu, zastanawiając się, gdzie jest i dlaczego boli go całe ciało. Dopiero po chwili dotarło do niego, że musiał zasnąć na kanapie. Leniwie otworzył oczy. Wzdrygnął się.

– No dzień dobry, śpiąca królewno. – Donna podniosła się z klęczek. – To ja nawet oka nie zmrużyłam, żeby ci jak najszybciej zrobić tłumaczenie, a ty śpisz? Już chyba z dziesięć razy do ciebie dzwoniłam. Zaczynałam się bać, że cię porwali. – W trakcie wywodu kobieta przeszła do aneksu kuchennego i przyniosła dwa parujące kubki. Jeden z nich podała Dickowi. – Wstawaj, mamy bardzo dużo rzeczy do omówienia.

– Dzięki – mruknął niewyraźnie, chwytając podaną kawę. – Jak właściwie tutaj wlazłaś?

– Dałeś mi klucze, nie pamiętasz?

– Nie. – Pociągnął łyk kawy. Dobra, mocna, nie przypominała w smaku tej, którą zazwyczaj pijał. Może Donna przywiozła ze sobą jakąś magiczną odmianę prosto z wyspy Amazonek? – Pamiętam za to, jak sprawnie idzie ci posługiwanie się wytrychami.

– Jak zwał tak zwał. – Wzruszyła ramionami i usiadła na drugim końcu kanapy. – A teraz bierzmy się do roboty. Sytuacja jest poważna.

Dick podniósł się do pozycji siedzącej. Coś strzeliło mu w plecach. Przeczesał palcami rozczochrane włosy, dokończył wielkimi haustami kawę i w końcu spojrzał na przyjaciółkę.

– Wal.

Zauważył, że pod jego nieobecność trochę ogarnęła otoczenie. Dotychczas zawalony zdjęciami stolik zajmowały przeróżne księgi, zwoje i notesy. Donna najwyraźniej przyniosła ze sobą nawet karteczki samoprzylepne.

– Masz wydrukowane odbitki tej księgi z zakonu? – spytała, sięgając po pękający w szwach zeszyt.

Dick tylko skinął głową i rozejrzał się dookoła. Po dłuższej chwili poszukiwań wyciągnął odpowiednie zdjęcia spod stolika do kawy.

– Mogę? – Wskazała palcem na tablicę korkową, która dumnie zajmowała niegdysiejsze miejsce, zepsutego już, telewizora.

– Częstuj się.

– Zacznijmy od podstaw. – Wstała i przypięła zdjęcia w odpowiedniej kolejności. – Księga to ogółem jedna wielka przepowiednia, która została napisana w bardzo mało znanym narzeczu sumeryjskim. Jestem ciekawa, skąd oni ją w ogóle wytrzasnęli. Pytanie, kto im to tłumaczył i jak bardzo spartolił robotę, bo pomyłki przy takich regionalnych naleciałościach są nieuniknione. Podejrzewam, że nasz kochany Kościół może sam nie do końca wiedzieć, w co tak naprawdę wierzy.

– Z tego co rozmawiałem z Bloodem – wciął się Dick, ziewając. – To oni wierzą, że przyjdzie Skat, utopi wszystko w ogniu, a po tym pożarze jego wierni słudzy wybudują nowy wspaniały świat. – Zerknął na dno pustego kubka. – Dobre to, masz więcej?

– Weź sobie moją. – Donna wpatrywała się w tablicę ze zmarszczonymi brwiami. – Słudzy, powiadasz… – mruknęła w przestrzeń. W końcu stuknęła palcem w odbitkę numer trzy. – Dobra, to już chyba rozumiem. Widzisz to słówko?

Kiwnął głową i poczęstował się nienapoczętą kawą przyjaciółki. Brzuch mu pewnie potem podziękuje za picie smoły na pusty żołądek.

– W dosłownym tłumaczeniu oznacza ono „osobę wykonującą polecenie lub rozkaz”. W takim najbardziej ustandaryzowanym sumeryjskim, który się zachował do naszych czasów i jaki pewnie znają w Kościele, można to jak najbardziej przetłumaczyć na sługę lub najemnika, ale… – Odwróciła się w stronę Dicka – w tym konkretnym narzeczu było ono używane do określenia niewolnika.

Zmarszczył brwi. Czuł, jak podwójna dawka kofeiny pobudza jego mózg do działania.

– To nie słudzy będą budować nowy świat, tylko niewolnicy. – Podrapał się po jednodniowym zaroście. – A masz tam coś o krukach, albo tatuażach?

– O krukach jest tyle, że są posłańcami. I to bardziej w znaczeniu „idźcie i ostrzeżcie wszystkich przed zbliżającym się niebezpieczeństwem” niż „nieście wesołą nowinę w świat”. – Palec wycelował w kartkę numer dwa. – Nic więcej ci nie mogę powiedzieć na ten moment, bo tu się fragment urywa. Może gdybym miała dostęp do całej księgi…

– Niestety musimy działać na tym, co mamy. – Oparł łokcie na kolanach. – Powiedz mi, proszę, że wiemy chociaż, dlaczego tym ludziom tak bardzo zależy na Rachel.

– Wiedzieć nie wiemy, ale mamy na tyle materiału, żeby się domyślić. – Rozsunęła książki leżące na stoliku i wyciągnęła spomiędzy sterty kartek Demonografię. – Chodzi o Skata. Według tego tekstu, który mamy, zsyła on w wybrane miejsca Klejnoty, dzięki którym może pokonać barierę między wymiarami i zrobić apokalipsę. – Stanęła znów przy tablicy i przesunęła palcem po ogromnej ozdobnej literze S, widocznej na jednej z odbitek. – Bardzo długo nie mogłam o nim znaleźć żadnej informacji, ale te teksty o paleniu wszystkiego żywcem, wiecznej ciemności i tak dalej kazały mi sądzić, że możemy mieć do czynienia z demonem. Demonografia nic o żadnym Skacie nie wiedziała, ale za to znalazłam jeden jedyny wpis, który pokrywa się z podróżującym między wymiarami uberdemonem, którego celem jest niszczenie wszystkiego, co zastanie na swej drodze. – Przekartkowała księgę. W końcu znalazła interesującą ją stronę. Podała otwartą książkę detektywowi. – Jeśli moje podejrzenia są słuszne, to mamy koncertowo przesrane.

Dick spojrzał na podany mu tekst. Na górze strony widniał duży napis, wyliczający wszystkie znane przydomki demona, a pod spodem umieszczono krótką informację. Przeleciał wzrokiem po tekście. O demonie wiadomo było niewiele ze względu na fakt, że spotkania z nim nie przeżył jeszcze nikt. Demon karmił się energią istot żywych, ich cierpieniem i strachem. Niepowstrzymana siła, która mogła pochłaniać całe wszechświaty i wymiary. W rubryce zatytułowanej „słabe punkty” widniały tylko trzy pytajniki.

Dick spojrzał jeszcze raz na ozdobne litery na górze strony.

Trygon Bezlitosny, Pożeracz Światów.

– Podsumujmy. – Odłożył otwartą księgę na stół. – Ziemi zagraża straszliwy demon, który jak tylko dostanie Klejnot, to nadejdzie apokalipsa.

Donna kiwnęła głową.

– A Kościół prawdopodobnie posiada złe tłumaczenie własnego świętego tekstu i zamiast ostrzegać przed przybyciem zła wcielonego, aktywnie dąży do sprowadzenia go na Ziemię?

Znów kiwnęła głową.

– A gdzie w tym wszystkim jest Rachel?

– Podejrzewam, że Kościół uważa ją za Klejnot. – Przesunęła palcem po zdaniu widocznym na odbitce. – „Klejnot ze Skata i tubylczej dziewicy zostanie zrodzony i w ofierze Panu złożony, by u jego boku panować i zło czynić niezmierne. Krew z krwi i ciało z ciała, potęga dziedzica równa ojcu, a i zamiary równie nikczemne” – przeczytała powoli. – Mówiłeś, że nie znamy ojca Rachel.

– A jej biologiczna matka była przez kogoś ścigana i została zakatowana. – Zmarszczył brwi. Podszedł do tablicy i wbił wzrok w odbitki. – Demoniczne pochodzenie tłumaczyłoby to, co stało się z Omen, i z facetem, który zabił Mary.

Donna wskazała mu kolejne zdjęcie.

– Tutaj masz kawałek opisu tego, jak będzie wyglądało przyzywanie Trygona. Z Klejnotu zostanie upuszczona krew wśród rytualnych inkantacji, a sam Klejnot przemieni się w portal, przez który Trygon przyjdzie na Ziemię. Najważniejsze, by rytuał przeprowadzić w dniu urodzin, kiedy więź między potomkiem a rodzicem jest najsilniejsza.

Dick opadł na kanapę. Przed oczami stanął mu obraz złotej misy i rytualnego sztyletu, ciężkie haki zawieszone pod sufitem kaplicy. Wodził wzrokiem od tablicy do zaniepokojonej Donny i z powrotem, próbując przetrawić zgromadzone informacje. Z natłoku myśli jedna wybijała się uparcie na pierwszy plan.

– Dzisiaj Halloween. Urodziny Rachel. Jeśli rzeczywiście jest Klejnotem, to znaczy, że jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie – wymamrotał. Zerwał się na równe nogi. – Muszę do niej jechać.

– I co zamierzasz zrobić? – Donna chwyciła go za nadgarstek, gdy sięgał po kurtkę. – Chcę pomóc.

Spojrzał jej prosto w oczy, zastanawiając się przez chwilę. W końcu kiwnął głową.

– Sprowadzę ją tutaj – obwieścił z mocą. Zarzucił kurtkę na ramiona i sięgnął po klucze od służbowego samochodu. – Zadzwonię do Quinzel, żeby do czasu mojego przybycia pilnowała młodej. Ty bądź pod telefonem. Jeśli jakimś cudem Kościół dotrze do niej pierwszy, dam ci znać. Klucze do porsche leżą w kuchni w misce, stroje od ciebie są w walizce na tylnym siedzeniu. Spotkamy się pod zakonem i złożymy im taką wizytę, że popamiętają nas do końca świata.

– Zgoda. Dick? – rzuciła jeszcze, gdy miał już nacisnąć klamkę drzwi wejściowych.

Odwrócił się w jej stronę.

– Uważaj na siebie. I powodzenia.

Kiwnął głową i zatrzasnął za sobą drzwi.

11. Wiadomość

Od wczoraj odtwarzała jak zacięta płyta rozmowę z panią Quinzel. Na raz uderzała ją to gorąca fala wstydu, to zaś ciepłe objęcia ulgi po wyrzuceniu wszystkiego… prawie wszystkiego z siebie. W głowie zrodziła się nieśmiała myśl, że może był to jej początek powrotu do zdrowia. Iskierka nadziei, że zła passa się wreszcie skończyła. Nie chciała jednak jej rozdmuchiwać. Nauczyła się, że brak oczekiwań to brak rozczarowań.

– Język ci wczoraj ucięli?

Rachel uniosła wzrok na stojącą przed nią Jinx. Zbierała myśli, by cokolwiek odpowiedzieć, jednak została uprzedzona.

– Masz na mnie focha? Zrobiłam coś nie tak? Weź cokolwiek odpowiedz, bo coraz bardziej się martwię – wyrzuciła załamanym tonem.

– Nie – wydusiła Rachel.

Jinx zamarła w połowie gestykulacji.

– Co nie?

– Nie mam focha – odparła słabo.

– To o co chodzi? Widzę, że coś jest mocno nie tak, ale zupełnie się nie odzywasz i mnie omijasz, przez co nie wiem, czy mam próbować do ciebie dotrzeć, czy spadać na drzewo – wyznała Jinx.

– Po prostu nie mam ochoty na żadne interakcje społeczne – odparła Rachel, wzruszając rękami.

– Kumam, chociaż przyznam, że miałam w planach cię spytać, czy wybierasz się na bal halloweenowy, ale raczej mogę się domyślić odpowiedzi – stwierdziła dziewczyna z nutą zawodu w głosie.

– Bal? – Rachel uniosła brew.

– No bal z okazji halloween, jutro wieczorem. Co roku taki organizują, nie widziałaś tych wszystkich plakatów? – Zdziwiła się Jinx. – Serio jesteś ostatnio mocno odklejona – stwierdziła, widząc kompletny brak zrozumienia na twarzy koleżanki. – Dobra, nieważne, idę upolować cokolwiek sensownego z tej okazji, także będziesz miała spokój do wieczora.

Rachel kiwnęła tylko głową. Błagała w myślach, by dziewczyna już poszła. Nie miała siły na rozmowy.

Jinx chwyciła plecak i złapała za klamkę, jednak jej nie nacisnęła. Obróciła się przez ramię.

– Ale wiesz, że jakby co, to możesz do mnie walić śmiało ze wszystkim? – spytała z cieniem smutku w głosie.

– Wiem i naprawdę dziękuję, po prostu potrzebuję czasu dla siebie – odparła z wysiłkiem.

Jinx kiwnęła nieznacznie głową i wyszła bez oglądania się.

Rachel westchnęła głośno. Chciała się odizolować, by nie krzywdzić innych, tymczasem wyglądało na to, że osiągnęła przeciwny efekt. Dopiero gdy zobaczyła, że Jinx zrobiło się przykro, dotarło do niej, że koleżanka mogła faktycznie się przejmować. Milczenie oznaczało odrzucenie. Co więc miała ze sobą zrobić? Zarówno bycie pośród ludzi jak i chęć izolacji kończyły się identycznie.

Złapała się za głowę i pokręciła nią. Za dużo myśli, za dużo problemów, a zero rozwiązań.

Zerknęła na wystający spod poduszki list. Sama nie wiedziała, ile razy już go czytała. Ledwie kilka linijek tekstu, który znała już na pamięć, a jednak za każdym razem wywoływał równie silne emocje, jak za pierwszym razem.

Sięgnęła po złożoną kartkę i nim w ogóle ją otwarła, poczuła dreszcz biegnący po plecach. Do tej pory nie mogła zrozumieć, skąd brał się strach i ten przemożny smutek po stracie kogoś, kogo nigdy nie znała.

Przesunęła wzrokiem po prostym, niechlujnym piśmie. Odczytywała list w myślach, lecz nie mogła oprzeć się wrażeniu, że słowa szeptane były wprost do jej ucha.

Za każdym razem próbowała wyobrazić sobie matkę pochyloną nad kartką. Umysł uporczywie przedstawiał jej zamglony obraz z perspektywy osoby piszącej list. Rozedrgane dłonie kreślące litery w pośpiechu.

Znowu odpłynęła. Od zawsze tak miała, jednak ostatnio uczucie oderwania od rzeczywistości pojawiało się coraz częściej. Może Jinx miała rację z tym odklejeniem?

Sapnęła ze zmęczeniem. Od rana zbierała się, by spróbować medytacji. Chyba nie było lepszego momentu.

Zebrała włosy do tyłu, podwinęła rękawy rozciągniętej bluzy i poprawiła przekręcone skarpetki. Usiadła wygodniej. Spróbowała przyjąć pozycję kwiatu lotosu, jednak z jękiem musiała przyznać, że mogła bardziej przykładać się do rozciągania na lekcjach WF-u. Pozostała więc przy luźno skrzyżowanych nogach i wyprostowała plecy. Usłyszała ciche chrupnięcie, gdy nabrała bardzo głęboki wdech.

– Mentalnie dziecko, fizycznie spróchniała baba. – Pokręciła głową z politowaniem. – Weź się skup.

Zamknęła oczy i położyła dłonie na udach. Wzięła powolny wdech. Próbowała skoncentrować się na uczuciu przepływającego powietrza. Klatka piersiowa rozszerzała się… Kosmyk włosów opadł jej na policzek.

Zacisnęła zęby. Odrzuciła intruza do tyłu i powróciła do pilnowania oddechu.

Jeden…

Drugi…

Trzeci…

Ktoś trzasnął drzwiami na korytarzu. Wzdrygnęła się. Popatrzyła morderczym wzrokiem w kierunku dźwięku. Sapnęła z irytacją.

– W takich warunkach nie da się medytować.

Ponownie zamknęła oczy.

Wdech. Pauza. Wydech. Ciepłe i nieco suche powietrze przepływało przez ciało, które stało się lekkie. Nie czuła ułożenia rąk ani nóg. Podążała tylko za falującym brzuchem i pracującymi żebrami.

Pomyślała o rozpraszających bodźcach. Zmarszczyła brwi. Nie chciała wychodzić z tego stanu. Było jej wręcz błogo. Wyobraziła sobie wdychane przez nią powietrze. Myśl jeszcze chwilę znajdowała się w zasięgu świadomości, aż ostatecznie rozpłynęła się w ciemności.

– Przyjemnie, nieprawdaż?

Wzięła gwałtowny wdech. Rozwarła oczy w przerażeniu. Zobaczyła swoją demoniczną wersję pośród mroku. Zniknął pokój. Zniknęło ciepłe powietrze i lekkość. Objął ją dojmujący chłód. Nie mogła oderwać wzroku od rubinowych oczu.

– Czego się tak boisz, dziecko? – Podszyty kpiną szept rozległ się tuż przy jej uchu.

Cofnęła się. Potknęła się i poleciała do tyłu bez krzyku. Próbowała odepchnąć się z dala od imaginacji. Uderzyła plecami w niewidzialną ścianę. Mięśnie spięły się boleśnie. Spazmatycznie nabierała powietrza. Panika miażdżyła jej klatkę piersiową. Rubinowa poświata rozmyła się w łzach, które napłynęły do oczu.

– Nie skrzywdzę cię, nie taka jest wola twojego ojca. – Stwór podszedł o krok bliżej.

Nie zrozumiała sensu wypowiedzianych słów. Walczyła o oddech. Mignęły jej obrazy duszącej się Omen.

Światło gasnące w jej oczach.

– Broniłam cię przed nią – oznajmiła, jakby siedziała jej w głowie. – Broniłam cię przed każdym zagrożeniem, choć miałam ograniczone możliwości. Tak samo, jak ograniczone możliwości kontaktu ma twój ojciec. Jestem łącznikiem między nim a tobą, wspólną cząstką was obojga. Dzisiaj przyszłam przekazać ci, że już niedługo twoje życie się zmieni. – Podeszła bliżej.

Rachel wtuliła się w kąt. Nie chciała patrzeć na zjawę. Nie była prawdziwa. Nie mogła być. To wszystko halucynacje szalonego umysłu. Tak, to na pewno to.

– To wszystko jest prawdziwe, Raven – odparła na jej myśli. – Niedługo się o tym przekonasz. Po tylu latach poszukiwań wreszcie poznasz swojego ojca.

Nie rozumiała. Chciała zapytać. Krzyknąć, by jej wytłumaczyła, co to wszystko miało znaczyć. Ciało odmawiało jednak posłuszeństwa. Słowa odbijały się echem w jej głowie, ale nie umiała pojąć ich znaczenia.

– Wkrótce zrozumiesz, nie martw się. – Stwór uśmiechnął się pobłażliwie. – Ojciec nie może się doczekać, by cię w końcu poznać.

***


Zacinający deszcz uderzał w brudną szybę, kiedy Dick usiadł na kanapie z plikiem wywołanych zdjęć. Zrzucił stos pierdół ze stolika do kawy, a na ich miejscu rozłożył powiększone odbitki fotografii, które Donna wykonała w zakonie. Ułożył je równo, usiadł po turecku i sięgnął po przygotowaną wcześniej kawę. W końcu czekało go sporo pracy.

Oboje zdecydowali, że najlepszym rozwiązaniem jest podział obowiązków. Donna zaszyła się z kilkoma bardzo cennymi książkami pożyczonymi od Zatanny w swoim pokoju hotelowym, gdzie miała zająć się tłumaczeniem fragmentów księgi. Grayson w tym czasie zabunkrował się w mieszkaniu. Chciał przejrzeć zebrane zdjęcia i ustalić, co do diabła wyprawiało się pod deskami zakonnej celi.

Pochylił się nad trzema pierwszymi fotografiami, przedstawiającymi wejście do ukrytego pomieszczenia, wnętrze kaplicy oraz zamek otwierający właz. Nie miał wątpliwości, że tajemniczy pokój służył do religijnych obrzędów – wystarczającym dowodem była księga zawierająca ten sam symbol, który Blood nosił na swoich obrzędowych szatach. Bardziej zastanawiał go fakt, że jako kodu użyto daty urodzenia Rachel. Jeśli cała ta sprawa miała podłoże wyznaniowe, klucz do zrozumienia motywów mordercy Mary leżał w księdze. Bez tłumaczenia Dick nie był w stanie w pełni pojąć, po co wytatuowanym ludziom potrzebna była dziewczyna.

Przeniósł wzrok na zdjęcie jednego z gobelinów. Dwa kruki wyłaniające się z płomieni można było interpretować na różne sposoby. Blood wspomniał podczas ich krótkiej rozmowy, że święty ogień oczyści ziemię z plugastwa. Czy w takim razie naznaczeni tatuażami mieli być tymi, którzy przeżyją dzień sądu, czy raczej tymi, którzy jako pierwsi spłoną? Blood mówił też coś o wyłanianiu się nowego świata ze zgliszczy starego. W takim wypadku gobelin mógł przedstawiać odrodzenie.

Pociągnął łyk kawy i skrzywił się, kiedy okazała się zimniejsza, niż zakładał. Sięgnął po zdjęcie relikwiarza. Jego centrum stanowił rubin wielkości piłki tenisowej. Stojące wokół świece sprawiały, że kamień rzucał na ściany czerwony poblask, do złudzenia przypominający ogień. Ważniejsze od klejnotu były walczące o niego kruki – dowód na powiązanie wytatuowanych z Kościołem Krwi. Szanse na to, że ten sam wzór pojawił się w dwóch zupełnie różnych miejscach przez przypadek, były znikome.

Dick z zamyśleniem potarł podbródek i porównał zdjęcie relikwiarza z gobelinami. Najwyraźniej w Kościele czarne ptaki stanowiły bardzo ważny element wyznania. Skoro wytatuowani powiązani byli z Bloodem, należało zakładać, że działali według jego rozkazów. A to by oznaczało, że Blood wydał polecenie napadu na Mary i Rachel. Tylko co chcieli osiągnąć? Gdyby chodziło o sam mord, próba zabójstwa powtórzyłaby się. Tymczasem od chwili, gdy przegonił podejrzanego prawnika i tę babkę ze szpitala, próby dostania się do Rachel ustały. Czy w takim wypadku mogło chodzić o porwanie? Czy może z jakiegoś powodu próbowali je zastraszyć, i sprawa wymknęła się spod kontroli? Z dowodów, które zebrał, nie wynikało, by Mary i jej córka posiadały jakiekolwiek powiązania z samym Kościołem, dlatego szantaż czy straszenie nie wydawały się przez to prawdopodobne. No tylko po co tym pomyleńcom Rachel?

Westchnął, przeciągnął się i wstał. Zrobił dwie rundki wokół kanapy dla rozprostowania pleców. W końcu sięgnął po kubek, wylał wystygłą kawę do zlewu i nastawił nową. Czekając, aż ekspres zapewni mu świeżą dostawę kofeiny, sięgnął po kolejne zdjęcie.

Misternie zdobiona złota misa. Była na tyle masywna, że jeden człowiek nie byłby w stanie jej przesunąć. Dick skrzywił się. Że też do cholery nie pomyślał o tym, by na włamanie zabrać ze sobą luminol. Tak to przynajmniej wiedziałby, czy plamka krwi, którą znalazł, była jedyną w pomieszczeniu. Chociaż z drugiej strony, im mniej zostawili śladów po swojej nocnej wizycie, tym lepiej.

Detektyw nalał sobie kawy i usiadł po turecku na kanapie. Przysunął bliżej zdjęcie sztyletu. Wypolerowane proste ostrze błyszczało w świetle świec. Wykonany z kości słoniowej jelec owinięto rzemieniem, na który nawleczone zostały kamienie szlachetne. Czy mógł być wykorzystywany do rytualnego upuszczania krwi, czy może ktoś zaciął się nim przez przypadek? Raczej nikt nie używał tego ostrza do otwierania listów. W połączeniu z resztą rytualnych bibelotów sztylet malował w głowie Dicka dość nieprzyjemny obraz. Jeśli jeszcze dodać do tego wiszące pod sufitem haki, które spokojnie wytrzymałyby ciężar grubych łańcuchów, a może i całego ciała…

Dick wzdrygnął się i odłożył odbitkę na bok. Musiał kierować się faktami. Na domysły pozwoli sobie, kiedy Donna dostarczy mu więcej informacji. Podskórnie czuł, że obite w ciemną skórę dzieło skrywało odpowiedzi na wiele pytań.

***


Bennett do biura szła jak na skazanie. Przygotowania do Dnia Sądu pochłaniały całą uwagę i denerwowało ją, gdy ktoś zaprzątał jej głowę głupotami. Niestety, telefon od brata Sebastiana brzmiał na tyle poważnie, że nie mogła odmówić.

– Wzywałeś? – Wsunęła głowę do pokoju.

Blood był sam. Siedział za biurkiem w tym samym miejscu, które kilka godzin wcześniej zajmowała Jinx. Wgapiony w ekran komputera, machnął na nią ręką.

Weszła do środka.

– O której odprawiałaś wczoraj mszę? – zapytał bez ogródek, gdy tylko zamknęły się za nią drzwi.

– Jeśli pamięć mnie nie myli, zaczęliśmy na kilka minut przed pierwszą. – Starała się zachować pokerową twarz, choć w środku była kompletnie skołowana. Dlaczego nagle pytał ją o mszę? Przecież dostała od niego wyraźne pozwolenie. – Dlaczego pytasz?

Utkwił w niej spojrzenie nieprzeniknionych oczu. Czuła, jakby wypalał w niej dziurę. Mimowolnie zacisnęła pięści. O co mu chodziło.

– Chodź tutaj i patrz – rzucił w końcu i odsunął się od komputera. Był zły. Wyczuwała to na odległość.

Niepewnie podeszła do biurka i stanęła obok oparcia fotela. Na ekranie wyświetlał się zapis kamer z poprzedniej nocy, a konkretnie trasę prowadzącą z kościoła do budynku mieszkalnego. Zegar wskazywał kwadrans przed pierwszą.

Wskazał palcem kamerę numer osiem, która zarejestrowała grupę Kruków, stłoczoną pod drewnianymi drzwiami kaplicy.

– Obserwuj uważnie. – Wcisnął spację. Nagranie ruszyło.

Do zebranych dołączyła kolejna postać. Przez krótką chwilę rozmawiała ze zgromadzonymi, po czym razem zniknęli z pola widzenia. Blood przesunął palec na kolejny obraz – kamera obserwowała korytarz prowadzący z kaplicy do drzwi wychodzących na ogród. Zakapturzone postaci opuściły budynek.

Blood śledził palcem ten wesoły pochód Kruków. Bennett tymczasem coraz bardziej marszczyła brwi. Po co pokazywał jej coś, w czym brała udział? W pewnym momencie zamarła. Czyżby się domyślił, po co tak naprawdę zwołała zebranie? Czyżby wiedział, że msza była tylko przykrywką?

Wzięła głęboki oddech. Nie, to niemożliwe. Nie mógł wiedzieć. Nie miał możliwości podejrzeć, co działo się w krypcie. A Kruki, które straciły w niego wiarę, na pewno jej nie zdradziły. Nie było takiej opcji.

– Skup się – mruknął gardłowo.

Oderwana od panicznych rozmyślań Bennett spojrzała we wskazane jej miejsce. Zapis pokazywał, jak grupka przemierzyła gęsiego żwirową ścieżkę, prowadzącą do budynku mieszkalnego.

Sebastian przesunął palec na kamerę, która nagrywała drzwi wejściowe.

Na obrazie nic się nie zmieniło. Nocny ogród był pusty.

– Wiesz coś o tym? – zapytał chłodno Blood. – Bo o ile nie nauczyliście się nagle wszyscy teleportować, to jedyną logiczną konkluzją jest to, że ktoś zapętlił nagranie.

– J-jak? – wydukała zdziwiona, wręcz wsadzając nos w ekran. Przecież całą grupą weszli do środka, do celi, a potem do kaplicy. – Jak to możliwe?

– Liczyłem, że ty mi to wyjaśnisz. – Zabrał palec i splótł ręce na piersi. – Każda kolejna kamera, włącznie z tą w celi was nie zarejestrowała. Masz na to jakieś dobre wytłumaczenie?

Bennett odsunęła się od wyświetlacza. Otworzyła usta, ale po chwili je zamknęła. Przecież to nie miało najmniejszego sensu. Nie zleciła nikomu zepsucia nagrań, sama też nie potrafiłaby tego zrobić. Zresztą, wtedy nie dzwoniłaby prosić o pozwolenie na mszę, i zniszczyłaby cały monitoring, tak żeby Blood nie miał pojęcia o nocnej wycieczce do kaplicy. Jedyne, na czym jej wtedy zależało, to by dostać się do jedynego miejsca w zakonie, w którym oprócz światła nie zamontowano żadnej elektroniki.

– Ja… nie mam pojęcia, jak to się stało. – Zmarszczyła brwi. – A czy na kamerach widać, jak wychodzimy po mszy?

– Sprawdźmy. – Kilka kliknięć później nagranie ukazało grupę osób opuszczających celę Angeli o godzinie drugiej w nocy.

Bennett bezrozumnie przyglądała się poruszającym się na ekranie postaciom. Co tu się wydarzyło? Nagle poczuła nieprzyjemny dreszcz na plecach.

– Pokaż mi ten moment, jak idziemy do celi – poprosiła cicho.

Blood przewinął nagranie.

– Zatrzymaj. O tutaj. – Wskazała palcem obraz. Kruki zatrzymały się w środku pochodu. Prowadząca grupę widocznie wpatrywała się w coś poza polem widzenia sprzętu. – Wydawało mi się wtedy, że coś widziałam, jakiś ruch w sosnach przy budynku. Myślałam, że mi się tylko przywidziało, albo że to jakiś ptak.

Blood zmarszczył brwi.

Spojrzała mu prosto w oczy. Nie ukrywała rosnącej paniki.

– Ktoś celowo zapętlił nagranie z kilku bardzo konkretnych kamer. – Przełknęła głośno ślinę. Jej głos się załamał. – Ktoś wie o krypcie. I chyba postanowił ją zwiedzić.

10. Tajemnice

Rachel wpatrywała się tępym wzrokiem w swoje dłonie. Były blade i drżały. Cała drżała. Jej ciało wciąż pozostawało w trybie „walcz lub uciekaj”, z tą różnicą, że utkwiła gdzieś pomiędzy tymi stanami. Zmroziło ją. 

Obraz dłoni rozmył się i zniknął. Mrok ponownie pochłonął Rachel, otaczając ją setkami czerwonych oczu i mrożącego krew w żyłach krzyku Omen. 

– Rachel… Rachel, co się dzieje? 

Trzęsła się. Po policzkach spływały łzy. Pani Quinzel siedziała obok w milczeniu. Chociaż Rachel nie widziała jej twarzy, wręcz czuła namacalne zmartwienie psycholożki. 

– Jesteś bezpieczna, cokolwiek widziałaś, nie zagraża ci tutaj – zapewniła kobieta. 

Dziewczyna podkurczyła kolana pod brodę i utkwiła wzrok w butach. Czuła włoski postawione na baczność. Szósty zmysł szeptał coś o zagrożeniu. Nie wiedziała jednak, czyj był to głos. Intuicji? Czy potwora żyjącego w jej głowie? Nie mogła już sobie ufać. Nie po tym, co się stało. 

– Mogłabyś na mnie spojrzeć, proszę? – Głos pani Quinzel ponownie sprowadził ją do rzeczywistości. – Widzę, że dryfujesz gdzieś umysłem, a chciałabym cię mieć na chwilę tutaj. 

Dziewczyna powoli uniosła wzrok, jednak nie spojrzała kobiecie w oczy. 

– Przede wszystkim chcę cię przeprosić, Rachel. Jest mi bardzo przykro z powodu tego, co się stało. Nie powinnam była pozwolić na to spotkanie i biorę pełną odpowiedzialność za wszystkie konsekwencje – powiedziała ze skruchą. – Chcę dołożyć wszelkich starań, by pomóc ci się z nimi uporać. 

Zapadła cisza. Rachel balansowała na granicy świadomości. Jakaś niewidzialna siła próbowała wciągnąć ją w głąb umysłu. 

– Co z panią Omen? – wydusiła jedyne pytanie, jakie była w stanie sklecić. 

– Jest pod dobrą opieką i na pewno wydobrzeje. 

Rachel kiwnęła głową, walcząc z otępieniem. Skupiła całą swoją uwagę na liczeniu sznurówek w glanach, byleby tylko znów nie odpłynąć. 

Ostrzegałem – syknął głos w głowie. 

Wbiła paznokcie w uda. Uparcie powtarzała w myślach liczby. 

Jesteś naiwna, myśląc, że możesz zignorować samą siebie – zaśmiał się. 

Nie jestem tobą – syknęła. 

Jej głos zabrzmiał inaczej. Był znacznie głębszy, gardłowy. Wręcz sama się go przestraszyła. 

Jesteś do niego podobna bardziej, niż chcesz przyznać. 

Do kogo? – spytała zdezorientowana. 

Cisza. 

Odpowiedz mi! – warknęła szorstko. 

Drwiący śmiech zadzwonił jej w uszach. 

Powróciła do gabinetu w ośrodku. Zauważyła swoje pobielałe od zaciskania kłykcie. Uderzyła ją fala ciepła. Dyszała z trudem. 

– Co się dzieje? – Quinzel pochyliła się do przodu, by widzieć twarz dziewczyny. 

– Nic – mruknęła głosem ostrzejszym, niż zamierzała. – Przepraszam… – dodała cicho. 

– Nie musisz przepraszać, Rachel. Bardzo dużo przeszłaś, możesz czuć wszelkie emocje, za żadne cię nie ocenię – zapewniła psycholożka łagodnym głosem. – Jestem tu, by ci pomóc sobie z tym poradzić. Czy chciałabyś porozmawiać o tym, co się stało? 

– Sama nie wiem… – wydukała przez zaschnięte gardło. 

Wzięła głęboki oddech, by choć trochę rozluźnić spięte ciało. Nie chciała wracać do tego, co stało się z Omen. Bała się. Bała się przyznać, że gdzieś głęboko czuła satysfakcję. Nie była jej, a przynajmniej tak chciała uważać. Nigdy nie czułaby satysfakcji z czyjejś krzywdy. Chciała wierzyć, że za wszystko było odpowiedzialne siedzące w niej monstrum. Jednak z drugiej strony myśl, że nie miała nad nim kontroli, wywoływała paraliżujący strach. Jednak nie to było najstraszniejsze. Była nią inna myśl. 

Że ona i potwór to jedno. 

– O czym myślisz? 

Pytanie psycholożki zupełnie zbiło ją z tropu. Rozchyliła spierzchnięte wargi, ale nie przeszedł przez nie żaden dźwięk. Nie znała dobrej odpowiedzi, ani nawet normalnej. Rozmawianie z głosem w głowie było zupełnym zaprzeczeniem normalności. 

– Czasami chciałabym móc czytać moim podopiecznym w myślach, ale na dłuższą metę może to dobrze, że nie potrafię – podjęła kobieta po dłużącej się ciszy. – Zarówno ze względu na ich prywatność, jak i na fakt, że znacznie lepszy efekt uzyskujemy, gdy samemu uzewnętrznia się te myśli. Choćbym wiedziała wszystko, co masz w głowie, nie byłabym w stanie ci pomóc, Rachel – westchnęła, marszcząc brwi w zmartwieniu. – Nie chcę zarzucać cię pytaniami z gatunku „jakie emocje pojawiły się w tobie, gdy…”, bo to sztywne formułki, które nie zawsze pomagają. Chciałabym usłyszeć twoje myśli w prawdziwej, chociażby bardzo chaotycznej wersji – urwała. 

– Wyłącznie krzywdę… – powiedziała ledwo słyszalnym, łamiącym się głosem. – To przeze mnie zmarła mama… A teraz niemal pani Omen… – odchrząknęła. – Powinnam być zamknięta gdzieś z dala od wszystkich, jestem zagrożeniem. 

– W jaki sposób przyczyniłaś się do śmierci mamy? – Quinzel nachyliła się w stronę dziewczyny. 

– Przyszli po mnie… Gdyby mnie nie było, nic takiego by się nie wydarzyło – wyznała gorzkim tonem. 

– Rachel… – Powstrzymała się przed położeniem dłoni na ramieniu podopiecznej. – Nikt nie ma prawa krzywdzić, to wyłącznie decyzja i odpowiedzialność oprawcy, niczyja inna. Chociażby wszystkie okoliczności zachęcały kogoś do wyrządzenia zła, to od niego zależy, czy je wykorzysta. W żaden sposób nie zawiniłaś. 

– Nieprawda! – machnęła ręką, jakby chciała strącić rękę psycholożki. Oczy zaszły jej łzami. – Może gdyby to coś… – urwała. 

Nie mogła o tym powiedzieć. Zacisnęła usta, aż zabolały ją zęby. Miała ochotę coś zniszczyć. Walić rękami, w co popadnie. Nigdy nie była normalna. Bo kto normalny jest zamykany od zewnątrz na noc? Kto normalny widzi w swoim odbiciu potwora? 

– Nie zasługuję na żadną pomoc – wyrzuciła gniewnie. – Tracę kontrolę nad wszystkim, a przede wszystkim nad sobą i tylko czekam, aż kolejnej osobie stanie się krzywda – ciągnęła na jednym wdechu. – Jest we mnie coś, co czerpie z tego satysfakcję – wypluwała słowo za słowem. – Boję się, że to część mnie, że to ja jestem tym potworem – dodała słabiej i wzięła rozedrgany wdech. 

Zwilżyła językiem spierzchnięte wargi. Poczuła na nich słony smak łez. Cała energia nagle z niej uciekła, zupełnie jak powietrze uciekające z dziurawego balonu. 

Sama już nie wiedziała, na co była zła. Wszystko ją przytłaczało. Nie potrafiła pogodzić się z minionymi wydarzeniami. Czuła się jak malutka dziewczyna miotająca się w tłumie zupełnie obcych istot. Szara, zimna masa poruszająca się przed siebie i ona, zagubiona w biegu całego świata, samotna, bezradna, bezsilna. 

Chciałaby, żeby mama przy niej była. Ile by dała, by móc znów poczuć ciepło jej uścisku, posłuchać uspokajających słów i zapewnień, że bez względu na wszystko zawsze będzie kochać Rachel. 

Ale mamy już nie było. Nikogo już nie było. Ostatnim, co jej zostało, był głos w głowie, który nie dawał o sobie zapomnieć nawet na chwilę. 

– Widzę, że jest w tobie bardzo dużo żalu i złości, ale także smutku, Rachel – odezwała się łagodnie Quinzel, gdy uznała, że dziewczyna wystarczająco ochłonęła. – Masz prawo do wszystkich tych emocji, w dowolnej mieszance i dowolnym czasie. Cieszę się, że podzieliłaś się ze mną tymi myślami. Wybacz mi sztywną formułkę, ale wyjątkowo się nią posłużę. – Uniosła delikatnie kącik ust. – Chcesz może jeszcze powiedzieć, jak czujesz się z tym, że sobie na to pozwoliłaś? 

Pokręciła głową. Musiała wszystko przetrawić w samotności. 

– W porządku, nie naciskam. Jeśli tylko będziesz chciała jeszcze porozmawiać, to wystarczy jedno słowo, masz moje pełne wsparcie – zapewniła kobieta. – To, co mogę ci jeszcze zaproponować, a nie obejmuje rozmowy, przynajmniej z innymi ludźmi, to medytacja. 

Rachel przetarła twarz rękawem. Czuła, jak zaschnięte łzy ściągnęły nieprzyjemnie skórę. 

– Na razie pokazałabym ci jedną technikę, ale jeśli ci się spodoba, to będziemy mogły sukcesywnie uczyć się kolejnych, co ty na to? – dodała Quinzel, puszczając do niej oko. 

Rachel kiwnęła głową. Ożywiła się trochę i poczuła, że siła ciągnąca ją w mroki umysłu nieco zelżała. 

– Próbowałaś jej wcześniej? – spytała psycholożka, siadając wygodniej na fotelu. 

– Nie, ale trochę o niej czytałam. 

– Okej, to super. Opowiesz mi, co już wiesz? 

– Eee… – Nie spodziewała się takiego pytania. Przełknęła nieprzyjemnie gęstą ślinę. – No nie jest to mruczenie pod nosem, ani niemyślenie – wydukała zawstydzona. – Przynajmniej nie zawsze. 

Quinzel zachichotała. 

– Tak, zdecydowanie nie chcę, żebyś nie myślała albo mruczała „ommm” pod nosem.

Rachel uśmiechnęła się lekko. Uczucie rozciągających się kącików ust wydało jej się bardzo obce. 

– No dobrze, to jak? Jesteś gotowa zacząć swoją przygodę z medytacją? – rzuciła kobieta z ożywieniem. 

*** 

Porszaka zostawili dwie ulice dalej, by w razie potrzeby móc szybko zniknąć. Choć audi nie rzucało się aż tak w oczy, było samochodem służbowym. Jeśli komisarz dowiedziałby się, że Dick wykorzystał przydzielony mu sprzęt do popełnienia przestępstwa, urwałby mu łeb. Już i tak nie miał lekko – plotki o tym, co stało się z Omen, rozeszły się po komisariacie lotem błyskawicy. 

Za kryjówkę posłużył opuszczony dom, stojący po drugiej stronie ulicy od wschodniej ściany zakonu. Nie udało się sforsować zabitych deskami drzwi, więc do środka dostali się przez stłuczone okno. Czekały tam na nich tylko tony brudu i pająków. 

Ulokowali się w salonie. Donna rzuciła na kanapę torbę treningową, wzbijając przy tym tumany kurzu. Zakaszlała. 

– Mam nadzieję, że znajdziemy tam w końcu coś, co pchnie sprawę do przodu – mruknął Dick, odkładając swoje rzeczy trochę delikatniej niż przyjaciółka. 

Rozsunął zamek torby i wyciągnął ze środka czarny dwuczęściowy kombinezon, wykonany z kevlaru. Z prawego ramienia wystawało kilka czarnych nitek – ostatni ślad po naszywce Oddziału Specjalnego. Oprócz spodni i golfu z długim rękawem w zestaw wchodziły również wysokie, podbite wygłuszającym materiałem sznurowane buty, pas taktyczny i rękawice rewizyjne. Brakowało tylko zabezpieczenia głowy – według słów Donny Oddział zazwyczaj ćwiczył bez masek, dlatego tą kwestię pozostawiła do rozwiązania Dickowi, który postawił na stare dobre kominiarki. 

– Ja mam za to nadzieję, że znajdziemy tam coś, co pomoże Omen – odparła Donna, zrzucając z siebie kolejno płaszcz, sweter i koszulkę. Roześmiała się nosowo, kiedy Dick błyskawicznie odwrócił się do niej tyłem. – Już nie udawaj takiego pruderyjnego. Zszywałeś mi raz pół klatki piersiowej. 

– I do tej pory mam po tym koszmary – odparł zaczepnie, uśmiechając się lekko. 

Zapadła cisza. Dick także zmienił strój, z pewnym zaskoczeniem zauważając, że materiał był bardzo elastyczny, a przy tym ciepły. Wyciągnął z torby sprzęt – laptopa, tablet, wzmacniacz sygnału, power bank wielkości dłoni i zewnętrzny dysk twardy. Rozłożył się z elektroniką na stoliku do kawy, uprzednio przecierając go kawałkiem zasłony. Podpiął dysk i power bank do laptopa, skonfigurował i ustawił wzmacniacz sygnału, a później odpalił odpowiedni program. Na ekranie po krótkiej chwili pojawiły się cztery pola, na których migał napis „Brak połączenia”. 

– Gotowe. – Uśmiechnął się. Wyciągnął z kieszeni pasa niewielki bumerang w kształcie litery „R”. Ostatnia pamiątka, jaką pozwolił sobie zachować po bohaterskich wyczynach, wciąż miała przyczepiony magnes. Jeszcze w czasach szczenięcych postarał się, by każda sztuka posiadała wbudowany niewielki zbiornik na chemikalia. Tym razem zamiast chemii umieścił w środku czip własnego projektu. 

Donna w tym czasie skończyła się przebierać. Uważnie przeglądała każdy element, który wkładała do kieszeni pasa taktycznego – szmatki nasączone środkiem usypiającym, zamknięte w plastikowych strunowych torebkach, pałkę teleskopową i komplet wytrychów. Dick do tego zestawu dorzucił jeszcze niewiele większy od swojej dłoni tablet. 

– To chyba wszystko – mruknęła w końcu, zasuwając ostatnią kieszeń. Ujęła się pod boki i uśmiechnęła zaczepnie. – To co, gotowy? 

– Zawsze. – Nasunął kominiarkę na twarz. 

Wymknęli się przez to samo okno, przez które weszli. Po uważnych oględzinach przemknęli na drugą stronę opustoszałej ulicy. 

Dick pobiegł przodem. Ustawił się blisko muru, wysunął złożone dłonie i wybił w górę rozpędzoną Donnę. Kobieta chwyciła się górnej krawędzi ceglanej ściany i podciągnęła na rękach. Przerzuciła nogi na drugą stronę, położyła na brzuchu i wyciągnęła rękę w stronę Dicka. 

Mężczyzna wziął lekki rozbieg. Odbił się stopą od muru i z pomocą wspólniczki znalazł się na szczycie. Oboje zeskoczyli w miękkie sosnowe igliwie. Natychmiast przykucnęli. 

– Jak za starych czasów, co? – wyszeptała Donna. Dick po jej tonie rozpoznał, że się uśmiechała. 

– Trochę się za tym tęskniło – przyznał, próbując wyrównać oddech. Wytężył słuch, ale nie doleciały go żadne dźwięki, które mogłyby sugerować, że ktoś był w pobliżu. Rozejrzał się dookoła. 

Znajdowali się w niewielkim sosnowym zagajniku, na końcu którego stał słabo oświetlony budynek mieszkalny. Niczym cienie przebiegli między drzewami i przylgnęli do północnej ściany budynku. 

– Na pewno nie ma innego wejścia? – szepnęła mu tuż przy uchu Donna. 

Pokręcił głową. 

– Okna w celach są za małe, żeby się przecisnąć. – Wyciągnął z kieszeni bumerang i tablet. Ten drugi podał Donnie. – Pilnuj. 

Sam wychylił się za róg i ocenił sytuację. W półmroku czerwone diody kamer migały niczym lampki choinkowe. Najbliższa z nich została zawieszona tuż pod lampą ogrodową przy ścieżce, niecałe siedem stóp od Dicka. 

Poczuł, jak przyspiesza mu tętno. Miał takie akcje we krwi. Jego ciało działało automatycznie – obliczenie kąta i prędkości wiatru, wycelowanie, zamach i rzut. Rozległ się cichy, metaliczny brzdęk. Magnes zadziałał prawidłowo. Bumerang przyczepił się do obudowy kamery. 

Dick wyszczerzył się. Znowu czuł się jak dzieciak. Był pewien, że zaraz usłyszy obok siebie szelest długiej peleryny. Zamiast tego usłyszał aprobujące mruknięcie Donny. 

Sięgnął po podanego mu tableta. Przykucnął i odpalił sprzęt. Kilkoma stuknięciami palca uruchomił program do łamania haseł. Minutę później miał już podgląd z każdej kamery, która znajdowała się na terenie zakonu. 

– Nie śpią jeszcze, cholery jedne – mruknęła mu nad ramieniem niezadowolona Donna. I rzeczywiście, pomimo późnej pory Kościół wciąż był aktywny. Grupa szesnastu osób, odziana w takie same stroje modlitewne, zebrała się pod drzwiami z napisem „Kaplica”. Trzy z kolei zajęte były inspekcją wystaw w muzealnej części zakonu. Ostatnia z osób krążyła niespokojnie po niewielkim pomieszczeniu, które chyba służyło za biuro. 

– Tyle dobrze, że są zajęci. Musimy się wyrobić, zanim przyjdą tu spać. – Dick znowu zaczął stukać w ekran. Tak jak podejrzewał, w części mieszkalnej tylko cela Angeli była pod stałą obserwacją. Wybrał te kamery, które mogły zarejestrować ich nocną wycieczkę, i włączył nagrywanie. Po kolejnych kilku chwilach zatrzymał rejestrowanie, w osobnym programie zapętlił nagranie, po czym przesłał zapis na serwer i zapisał zmiany. 

– To co, chętna wypróbować? – Posłał Donnie pytające spojrzenie. 

Ta wyciągnęła z kieszeni wytrych. Wysunęła się zza rogu i wzięła zamach. Metal uderzył o betonową płytę chodnika. Po kilku chwilach Donna zdobyła się na odwagę i przemknęła w stronę zguby. Weszła w zasięg co najmniej dwóch kamer. 

Dick uważnie przyglądał się nagraniu. Ogród na obrazie wciąż wyglądał na spokojny i opuszczony. Schował tablet do kieszeni pasa i ruszył za Donną, która czekała na niego przy drzwiach wejściowych. Wślizgnęli się do środka. 

Cela Angeli była zamknięta na cztery spusty. Donna przykucnęła przy drewnianych drzwiach, wyciągnęła kolejny wytrych i przystąpiła do pracy. Dick tymczasem znów zerknął na tablet – kamera na korytarzu dalej nie zdradzała ich obecności – po czym rozejrzał się. Przeszedł go nieprzyjemny dreszcz, gdy spojrzał w miejsce, gdzie jeszcze nie tak dawno przeprowadził rozmowę z Sebastianem Bloodem. Już wtedy ten facet wydał mu się podejrzany. I w końcu miał się dowiedzieć dlaczego. 

Zamek w drzwiach wydał z siebie ciche kliknięcie. Donna nacisnęła klamkę. Drzwi stanęły otworem, a kobieta szybko schowała sprzęt i razem weszli do środka. 

Pokój wyglądał dokładnie tak samo jak wtedy, gdy Dick widział go po raz pierwszy. Oko kamery wciąż błyszczało w rogu pomieszczenia. 

– Nie żartowałeś z tym oknem. – Podeszła do ściany i stuknęła palcem w szybkę. – Mysz by się przez to nawet nie przecisnęła. W lecie musi tu paskudnie zajeżdżać stęchlizną. 

Dick nie odpowiedział, tylko przykucnął. Chwycił za róg dywanu i zwinął go w rulon. 

– Wiedziałem. 

Ich oczom ukazał się drewniany właz z metalowymi okuciami, który zajmował prawie pół podłogi. Po prawej stronie, tuż nad skórzanym paskiem, umieszczono zamek elektroniczny wraz z wyświetlaczem i klawiaturą. Po dziurce od klucza nie było nawet śladu. 

– Świetnie. Tego wytrychem nie otworzę. Zgaduję, że wyrwanie klapy razem z zawiasami nie wchodzi w grę? – Donna uklękła obok Dicka i przesunęła palcami po drewnie. 

– Jeśli nie chcemy mieć potem problemów. – Podał jej tableta. W zamyśleniu potarł podbródek. – Miej na nich oko. Ja się muszę zastanowić. 

Wzięła sprzęt i usiadła na skrzypiącym krześle. Dick w tym czasie nachylił się nad zamkiem. Dobrze znał ten model – policja używała go do zabezpieczania archiwów na komisariacie. Jeśli nie był specjalnie zmodyfikowany, to kod powinien zaczynać się i kończyć gwiazdką, a także składać z czterech cyfr. Nie miał ze sobą sprzętu, którym mógłby podpiąć się do zamka i złamać szyfr. Pozostawało stare dobre kombinowanie. 

Najbardziej wytartą liczbą z całej klawiatury była jedynka. Dick zmarszczył brwi. W materiałach, które znalazł na temat Kościoła, jedynka pojawiała się w kontekście przechwalania, w czym to wspólnota nie była pierwsza. Blood może i był narcyzem, ale raczej nie na tyle durnym, by według tego klucza wymyślać hasło dla swoich sekretów. 

Był za to na tyle zadufanym typem, by uwzględnić liczbę ze swojego oficjalnego tytułu, dziesiątkę. Co w takim razie mogło składać się na resztę kodu? 

Dick zamknął oczy i przypomniał sobie wszystkie liczby, które jakkolwiek kojarzyły mu się z Kościołem – pięćdziesiąt zakonnic w budynku mieszkalnym, rok zbudowania i wykupienia zakonu, data przejęcia zwierzchnictwa w Kościele przez Blooda. Żadna jednak nie wydawała się na tyle ważna, by stać się kodem. 

Dick rozejrzał się po pomieszczeniu. Sebastian ukrył coś pod podłogą w tej konkretnej celi, po czym zamontował wokół tego miejsca mnóstwo zabezpieczeń. Czy w takim razie hasło powinno się jakoś wiązać z Angelą lub z samą Rachel? Tylko co to mogło być? Dzień przybycia kobiety do zakonu, ucieczki czy data śmierci? 

Zmarszczył brwi. A co jeśli… 

Niepewnie nacisnął klawisz gwiazdki. Ta wyświetliła się na ekranie. Zaraz za nią ukazały się kolejne liczby. Dick zakończył kod kolejną gwiazdką i zacisnął zęby. Jeśli się pomyli, będzie miał trzydzieści sekund na kolejną próbę, inaczej alarm podniesie na nogi cały zakon. 

Zamek pisnął cicho i kliknął. Ekran zamrugał na zielono. Dick odetchnął głęboko. 

– Tysiąc trzydzieści jeden? – Donna wstała z miejsca. – Jak na to wpadłeś? 

– Sebastian Blood Dziesiąty. I trzydziesty pierwszy października. – Wstał z klęczek i otarł czoło. 

– Halloween? 

– Urodziny Rachel. 

Dick chwycił za skórzany pasek i pociągnął właz do siebie. Klapa z cichym skrzypnięciem uniosła się do góry. Oczom włamywaczy ukazały się wąskie, kręcone schody, oświetlone kinkietami, które stylizowane były na świece. 

Wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Dick ruszył pierwszy. Donna dla pewności zostawiła klapę otwartą. 

Betonowe schody, wygłuszone bogato zdobionym dywanem, zaprowadziły ich do niewielkiego pomieszczenia. Elektryczne świece rzucały przygaszone światło na spływające spod sufitu gobeliny, przedstawiające skąpane w płomieniach kruki. Ciężkie kamienne ławy ustawiono wzdłuż ciągnącego się przez środek kaplicy czerwonego jak krew dywanu. Prowadził on do podwyższenia, na którym stał prosty ołtarz, przykryty haftowanym w dziwne symbole antepedium. Oprócz tego na kamiennym blacie stały ogromna misa, zdobiona rubinami oraz obita ciemną skórą księga. Za ołtarzem w niewielkiej wnęce stał złoty relikwiarz. 

Dick wyciągnął z pasa taktycznego tablet i podał go Donnie. Podczas gdy przyjaciółka zajęła się dokładnym udokumentowaniem niespodziewanego odkrycia, detektyw podszedł do ołtarza. Uważnie obejrzał każdy przedmiot. Księga została napisana w języku, którego nie rozumiał. Prosta skórzana okładka również nie zdradzała treści dzieła. Podczas wertowania na jednej ze stron dostrzegł stylizowaną literę S – taką samą, jaką Blood nosił na liturgicznych szatach. Machnął ręką na Donnę. Ta porzuciła fotografowanie gobelinów i podeszła do przyjaciela. 

– Jesteś w stanie to rozczytać? – Wskazał palcem na tekst. 

– Hm… – pochyliła się nad księgą. Milczała przez chwilę, powoli przekładając kolejne strony. – Wygląda mi to na sumeryjski, ale nie jestem pewna. Musiałabym mieć więcej czasu, by móc ją dokładnie przetłumaczyć. 

– Zrób tyle zdjęć, ile zdołasz. Wybieraj te strony, które wyglądają na ważne lub mocno zużyte – polecił. – Może w tej książce czai się odpowiedź na nasze pytania. 

Kiwnęła głową i przystąpiła do pracy. Dick tymczasem pochylił się nad misą. 

Złote naczynie przypominało kształtem kielich mszalny w powiększonej skali. Zwyczajowy trzon zastąpiono solidną podstawą. Zewnętrzna strona została ozdobiona rubinami i zawiłymi wzorami. W jednym ze wgłębień Dick dostrzegł małą brązową plamkę. 

Zmarszczył brwi. Poklepał Donnę w ramię i wskazał interesujące go miejsce. Po chwili w półmroku błysnął flesz aparatu. Dopiero wtedy detektyw odważył się przesunąć palcem po zdobieniach. Plama bez problemu wykruszyła się, pozostawiając brązowe drobinki na czarnej rękawicy. 

Cholera. Nawet w najśmielszych snach nie spodziewał się, że w piwnicy zakonu znajdzie krew. 

Obok naczynia na aksamitnej serwetce spoczywał sztylet, jednak po uważnych oględzinach Dick nie dostrzegł w nim nic wartego uwagi. 

Zwrócił się w stronę relikwiarza. Misternie zdobiony przedmiot przedstawiał dwa kruki w locie, które krążyły nad rubinem. Ptaki z wyciągniętymi szponami i dziobami rozwartymi w gniewnym krzyku zdawały się walczyć o klejnot. 

Dick zamarł. Nie mógł odwrócić wzroku od relikwiarza. Czuł, jak jego mózg zaczyna pracować na coraz szybszych obrotach. 

Kruk szykujący się do ataku. Dokładnie taki sam, jak te wszystkie tatuaże, które widział. To nie mógł być przypadek. 

Z szoku wyrwało go kolejne błyśnięcie flesza. Donna zrobiła jeszcze kilka zdjęć relikwiarza pod różnymi kątami i oddała tablet Dickowi. 

– Wydaje mi się, że sfotografowałam wszystko, co jest warte uwagi. – Rozejrzała się uważnie po pomieszczeniu. W końcu podniosła głowę do góry. – No, może oprócz tego. 

Dick podążył wzrokiem za jej palcem. Przy suficie znajdowały się cztery mosiężne haki. Mężczyzna bezwiednie wykonał zdjęcie odkrycia. 

– Nie wiem, co tu się odpierdala – szepnął. – Ale podejrzewam, że trafiliśmy na coś srogo popieprzonego. 

W odpowiedzi usłyszał tylko aprobujące mruknięcie. 

*** 

Bennett zamknęła za sobą drzwi biura, oparła się o chłodne drewno i westchnęła. Dopiero wtedy poczuła, jak bardzo zaciskała przez cały czas pięści. Rozluźniła je i rozmasowała dłonie. W końcu odsunęła się od wejścia. Usiadła w fotelu, w którym najczęściej siadywał Sebastian. 

Na samo wspomnienie jego imienia poczuła ucisk w gardle. Blood nadal był nieprzejednany. Z jednej strony chciała wierzyć, że wie, co robi – z drugiej pomysł sprzeciwienia się Skatowi brzmiał jak ogromna pomyłka, która może słono kosztować wszystkich zaangażowanych w sprawę. 

Kruki już od czasu nieudanej ceremonii z Odłamkiem szeptały między sobą, że coś się w Sebastianie zmieniło. Do tej pory udawało jej się uspokajać nastroje i tłumaczyć dziwne posunięcia Brata. Oszukiwanie jednak nie mogło trwać wiecznie. Prędzej czy później najlojalniejsi wyznawcy zaczną zadawać bardzo niewygodne pytania. Obiecała sobie, że gdy tylko opadnie kurz po tym szalonym przedsięwzięciu, przeprosi każdego z Kruków osobiście. A na razie Kościół potrzebował ich wsparcia. 

Schowała twarz w dłoniach i jęknęła. Musiała podjąć decyzję. Dzień Sądu zbliżał się wielkimi krokami. Sam Skat kazał jej ponieść pochodnię. Na szali leżało życie każdego człowieka na Ziemi. 

Wzięła głęboki oddech. Aby móc działać, musiała najpierw uspokoić Kruki. Postawić na szczerość. A jedynym miejscem, w którym mogła być z nimi szczera bez ryzyka przyłapania, była kaplica. Uśmiechnęła się cierpko do swoich myśli. Sama nadzorowała montowanie kamer na terenie zakonu. Doskonale zdawała sobie sprawę, że najbezpieczniejsze miejsce według Sebastiana było również jedynym miejscem, do którego nie miał zdalnego dostępu. 

Wyciągnęła z kieszeni telefon i wpatrywała się w niego przez chwilę. Jeśli chciała wszystkich ocalić, musiała zacząć działać. Drżącymi rękami wybrała numer. 

Odebrał po trzecim sygnale. 

– Bennett? Wszystko w porządku? – Przymknęła oczy, gdy tylko usłyszała jego aksamitny, miękki głos. Chciała choć przez chwilę udawać, że naprawdę wszystko jest okej. 

– Tak, wszystko dobrze. – Przełknęła ślinę. Nie nazwał jej siostrą. – Jesteś sam? 

– Właśnie wróciłem do apartamentu. Mam za sobą ciężki dzień. – Rzeczywiście, usłyszała w słuchawce trzaśnięcie drzwiami. – Dlatego krótko, jeśli możesz. 

– Oczywiście. – Zacisnęła dłoń w pięść. – Chodzi o Kruki. 

Doskonale pamiętała, jakiej reprymendy jej udzielił, kiedy pozwoliła sobie jawnie wspomnieć o Krukach przez telefon. Podsłuchów bał się chyba bardziej niż samego Skata. 

– Co z nimi? 

Trochę zaskoczyło ją, że tym razem nie zareagował. Oblizała językiem spierzchnięte wargi. Musiała dać z siebie wszystko. 

– Są dość niespokojne. Zbliża się Dzień Sądu, a ciebie tu nie ma. Dlatego zastanawiałam się, czy pozwoliłbyś mi odprawić z nimi mszę? – Każde kolejne słowo pozostawiało żółć na języku. – Powinno je to uspokoić, przynajmniej do czasu twojego powrotu. 

Wyobraziła sobie, jak Sebastian stoi przed nią i pod wpływem jej słów marszczy brwi. 

– Wiesz, że nie masz uprawnień, by prowadzić nabożeństwo – usłyszała. 

Uśmiechnęła się gorzko i skuliła na fotelu. Wyobrażała sobie przebieg tej rozmowy już tyle razy… Znała go już tak długo. Wiedziała, które struny należy poruszyć, by uzyskać pożądany efekt. A mimo to po jej policzkach pociekły łzy. 

– Myślę, że już najwyższa pora, byś uczynił mnie Matką – wyszeptała. – Już o tym rozmawialiśmy. Mamy założyć razem nowy świat na zgliszczach starego. Kiedy, jak nie teraz? Kruki też zobaczą, że wszystko idzie zgodnie z planem. Ich niezachwiana wiara w ciebie i w nasze dzieło będzie nam teraz bardzo potrzebna. 

Starała się być przekonująca, ale jednocześnie próbowała nie naciskać zbyt mocno, by go nie spłoszyć. Zauważyła, że im dłużej milczał, tym bardziej trzęsły się jej dłonie. 

– Dobrze – odparł w końcu. – Zasłużyłaś na to. Zostaniesz Matką. Oficjalne święcenia przejdziesz, jak tylko wrócę z Nowego Jorku. 

– Dziękuję. – Zacisnęła powieki. Łzy płynęły strumieniami. Już nawet nie zadawała sobie trudu, by je zetrzeć. – To wszystko. 

– Powodzenia na twoim pierwszym nabożeństwie. – Mogła przysiąc, że się uśmiechnął. Zagryzła wargi. Ile by teraz dała, aby móc zobaczyć ten czarujący wyraz twarzy na żywo. 

– Dziękuję – wydusiła tylko. – Wracaj do nas szybko. I niech Skat oświetla ci drogę. 

– Lepiej, żeby mi w nią nie wchodził. Do zobaczenia. 

Trwała tak jeszcze kilka chwil po tym, jak się rozłączył. Skulona, targana spazmatycznym szlochem. Nigdy nie sądziła, że będzie musiała postąpić wbrew niemu. Tym bardziej nigdy nie przypuszczała, że tak łatwo uda jej się przed nim odegrać taki teatr. Zupełnie inaczej wyobrażała sobie moment, w którym otrzyma tytuł Matki. 

Miał być przy niej. Mieli złożyć przysięgę wspólnie, w krypcie, otoczeni ciepłem świec, w obecności Kruków. Ona miała zostać Matką, która opiekuje się swoimi dziećmi. On miał z brata stać się Ojcem, który prowadzi rodzinę w wierze ku świetlanej przyszłości. Mieli razem stworzyć nową cywilizację na zgliszczach starego, zepsutego świata. 

Rozległo się ciche pukanie do drzwi. Bennett natychmiast zerwała się z miejsca i pospiesznie otarła mokre policzki. Musiała wziąć się w garść. Musiała pokazać, że jest warta nowego tytułu. 

– Już idę! – Zarzuciła kaptur granatowej szaty na głowę i wyszła z biura. Zaskoczony Kruk odsunął się z jej drogi. 

W ciszy przemierzyli kaplicę na wskroś i wyszli głównym wejściem, gdzie czekała na nią reszta grupy. Wyszli na zimne, październikowe powietrze. Bez słowa podążyli za nią, gdy poprowadziła ich w stronę krypty. 

Wychwyciła kątem oka ruch wśród drzew rosnących w ogrodzie. Przystanęła na chwilę, zatrzymując tym cały pochód. Wbiła czujne spojrzenie w czarną noc. 

– Czy wszystko w porządku? – zapytał niepewnie Kruk, który szedł najbliżej. Po głosie rozpoznała w nim brata Caleba. 

– Tak, wszystko w porządku – odparła powoli. W końcu przeniosła wzrok na rozmówcę i uśmiechnęła się lekko. – Tylko coś mi się zdawało. 

Dalszą drogę do krypty przebyli w ciszy i bez zakłóceń. Do celi wchodzili po kolei. Puściła przodem Caleba, by otworzył właz prowadzący do krypty i rozpalił znajdujące się w środku świece. Gdy polecenie zostało wykonane, w dół krętych schodów ruszyły kolejne Kruki. Kiedy ostatni z nich zszedł do kaplicy, Bennett zamknęła za sobą właz. 

Zajęli miejsca na kamiennych ławach, ustawionych wzdłuż przejścia. Słyszała pełne napięcia szepty. Czuła na sobie pytające spojrzenia. Zacisnęła pięści i pewnym krokiem podeszła do ołtarza. Stanęła przed nim i odwróciła się w stronę zebranych. Blood nigdy tego nie robił. Chciała, by wiedzieli, że to spotkanie będzie różniło się od innych. 

Rozłożyła ręce w geście pozdrowienia. Szepty natychmiast ucichły. Zebrani wstali. 

– Nadchodzi Skat Władca – zaczęła powoli. 

– Niech jego klejnot rozświetla naszą drogę – odpowiedzieli równo. 

– Usiądźcie proszę. – Opuściła dłonie. Kiedy już wszyscy ponownie zajęli miejsca, kontynuowała: – Dziękuję wam za cierpliwość. Wiem, że jesteście bardzo zajęci przygotowaniami do Dnia Sądu. 

– Dlaczego nas tu ściągnęłaś? – wypaliła jedna z zakapturzonych postaci. Sądząc po niewyparzonym języku i złotych bransoletach na rękach, mogła to być tylko siostra Charlotte. – I gdzie jest brat Blood? 

– Ściągnęłam was tutaj, ponieważ musimy omówić kilka palących kwestii. – Po rozdygotanej Bennett nie został nawet ślad. Zajmowała się prowadzeniem Kruków od kilkunastu lat. Wiedziała, jak z nimi postępować. – W tym zejście naszego brata na złą ścieżkę. 

– Czyli w końcu podjęłaś decyzję? – zapytał Caleb. – Pozbywamy się go? 

Pokręciła głową. Podniosła się wrzawa. 

– Wiem, że jest to według niektórych niesprawiedliwe – odezwała się na tyle głośno, by ukrócić głosy protestu. – Zwłaszcza patrząc na naszą historię rozwiązywania problemu tych, którzy odwrócili się od wiary. Wysłuchajcie mnie jednak proszę. Ród brata Sebastiana przez wieki stał na czele Kościoła. Przez ten cały czas prowadził go ku świetności, której dziś doświadczamy. Posiada on wiedzę i doświadczenie, którego wciąż potrzebujemy. Pamiętajcie, że jest on niezbędny, aby Klejnot dotarł do nas bezpieczny. – Ruchem dłoni uciszyła te osoby, które już otwierały usta, by zaprotestować. – Powinniśmy wziąć pod uwagę jego wkład w funkcjonowanie Kościoła, i pozwolić mu dostąpić zbawienia na takich samych zasadach, jak reszta wiernych. 

– Chcesz powiedzieć, że za dostarczenie Klejnotu mamy darować mu życie? – zapytał ktoś z tłumu. 

Kiwnęła głową. Przez chwilę zastanawiała się, czy wyjawić zebranym, że także doświadczyła wizji od samego Skata, i tym wytłumaczyć utratę wiary przez Sebastiana, ale zrezygnowała. Zagranie kartą, że to on jako jedyny słyszy głos boga mogło ocalić go przed gniewem mściwych Kruków. 

– Nie jesteśmy w stanie wypełnić powierzonej nam misji o własnych siłach. Sami wiecie o tym najlepiej. – Splotła palce dłoni. – W chwili, w której Klejnot przekroczy bramy zakonu, brat Blood zostanie oficjalnie odsunięty od piastowanego stanowiska. Spodziewam się sprzeciwu z jego strony, dlatego powinniśmy się na to przygotować. 

Siostra Charlotte znów podniosła rękę. 

– Tylko brat Sebastian może nadawać i odbierać tytuły w Kościele – zauważyła. 

Bennett odpowiedziała jej szerokim uśmiechem. 

– To kolejny punkt programu, który chciałam z wami omówić. Oficjalnie od dziś przyjęłam z rąk brata Sebastiana tytuł Matki. 

Znów podniosła się wrzawa. Wśród ogólnego zaskoczenia pojawiły się również gratulacje i prośby o błogosławieństwo. 

Bennett przymknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Wszystko było w najlepszym porządku. Wszystko szło zgodnie z planem. Sebastian wybaczy jej tę zdradę, kiedy pojmie, że miała rację. 

Uśmiechnęła się do zebranych. Musiała w to wierzyć. Tylko jej wiara mogła ich ocalić.

^