11. Wiadomość

Od wczoraj odtwarzała jak zacięta płyta rozmowę z panią Quinzel. Na raz uderzała ją to gorąca fala wstydu, to zaś ciepłe objęcia ulgi po wyrzuceniu wszystkiego… prawie wszystkiego z siebie. W głowie zrodziła się nieśmiała myśl, że może był to jej początek powrotu do zdrowia. Iskierka nadziei, że zła passa się wreszcie skończyła. Nie chciała jednak jej rozdmuchiwać. Nauczyła się, że brak oczekiwań to brak rozczarowań.

– Język ci wczoraj ucięli?

Rachel uniosła wzrok na stojącą przed nią Jinx. Zbierała myśli, by cokolwiek odpowiedzieć, jednak została uprzedzona.

– Masz na mnie focha? Zrobiłam coś nie tak? Weź cokolwiek odpowiedz, bo coraz bardziej się martwię – wyrzuciła załamanym tonem.

– Nie – wydusiła Rachel.

Jinx zamarła w połowie gestykulacji.

– Co nie?

– Nie mam focha – odparła słabo.

– To o co chodzi? Widzę, że coś jest mocno nie tak, ale zupełnie się nie odzywasz i mnie omijasz, przez co nie wiem, czy mam próbować do ciebie dotrzeć, czy spadać na drzewo – wyznała Jinx.

– Po prostu nie mam ochoty na żadne interakcje społeczne – odparła Rachel, wzruszając rękami.

– Kumam, chociaż przyznam, że miałam w planach cię spytać, czy wybierasz się na bal halloweenowy, ale raczej mogę się domyślić odpowiedzi – stwierdziła dziewczyna z nutą zawodu w głosie.

– Bal? – Rachel uniosła brew.

– No bal z okazji halloween, jutro wieczorem. Co roku taki organizują, nie widziałaś tych wszystkich plakatów? – Zdziwiła się Jinx. – Serio jesteś ostatnio mocno odklejona – stwierdziła, widząc kompletny brak zrozumienia na twarzy koleżanki. – Dobra, nieważne, idę upolować cokolwiek sensownego z tej okazji, także będziesz miała spokój do wieczora.

Rachel kiwnęła tylko głową. Błagała w myślach, by dziewczyna już poszła. Nie miała siły na rozmowy.

Jinx chwyciła plecak i złapała za klamkę, jednak jej nie nacisnęła. Obróciła się przez ramię.

– Ale wiesz, że jakby co, to możesz do mnie walić śmiało ze wszystkim? – spytała z cieniem smutku w głosie.

– Wiem i naprawdę dziękuję, po prostu potrzebuję czasu dla siebie – odparła z wysiłkiem.

Jinx kiwnęła nieznacznie głową i wyszła bez oglądania się.

Rachel westchnęła głośno. Chciała się odizolować, by nie krzywdzić innych, tymczasem wyglądało na to, że osiągnęła przeciwny efekt. Dopiero gdy zobaczyła, że Jinx zrobiło się przykro, dotarło do niej, że koleżanka mogła faktycznie się przejmować. Milczenie oznaczało odrzucenie. Co więc miała ze sobą zrobić? Zarówno bycie pośród ludzi jak i chęć izolacji kończyły się identycznie.

Złapała się za głowę i pokręciła nią. Za dużo myśli, za dużo problemów, a zero rozwiązań.

Zerknęła na wystający spod poduszki list. Sama nie wiedziała, ile razy już go czytała. Ledwie kilka linijek tekstu, który znała już na pamięć, a jednak za każdym razem wywoływał równie silne emocje, jak za pierwszym razem.

Sięgnęła po złożoną kartkę i nim w ogóle ją otwarła, poczuła dreszcz biegnący po plecach. Do tej pory nie mogła zrozumieć, skąd brał się strach i ten przemożny smutek po stracie kogoś, kogo nigdy nie znała.

Przesunęła wzrokiem po prostym, niechlujnym piśmie. Odczytywała list w myślach, lecz nie mogła oprzeć się wrażeniu, że słowa szeptane były wprost do jej ucha.

Za każdym razem próbowała wyobrazić sobie matkę pochyloną nad kartką. Umysł uporczywie przedstawiał jej zamglony obraz z perspektywy osoby piszącej list. Rozedrgane dłonie kreślące litery w pośpiechu.

Znowu odpłynęła. Od zawsze tak miała, jednak ostatnio uczucie oderwania od rzeczywistości pojawiało się coraz częściej. Może Jinx miała rację z tym odklejeniem?

Sapnęła ze zmęczeniem. Od rana zbierała się, by spróbować medytacji. Chyba nie było lepszego momentu.

Zebrała włosy do tyłu, podwinęła rękawy rozciągniętej bluzy i poprawiła przekręcone skarpetki. Usiadła wygodniej. Spróbowała przyjąć pozycję kwiatu lotosu, jednak z jękiem musiała przyznać, że mogła bardziej przykładać się do rozciągania na lekcjach WF-u. Pozostała więc przy luźno skrzyżowanych nogach i wyprostowała plecy. Usłyszała ciche chrupnięcie, gdy nabrała bardzo głęboki wdech.

– Mentalnie dziecko, fizycznie spróchniała baba. – Pokręciła głową z politowaniem. – Weź się skup.

Zamknęła oczy i położyła dłonie na udach. Wzięła powolny wdech. Próbowała skoncentrować się na uczuciu przepływającego powietrza. Klatka piersiowa rozszerzała się… Kosmyk włosów opadł jej na policzek.

Zacisnęła zęby. Odrzuciła intruza do tyłu i powróciła do pilnowania oddechu.

Jeden…

Drugi…

Trzeci…

Ktoś trzasnął drzwiami na korytarzu. Wzdrygnęła się. Popatrzyła morderczym wzrokiem w kierunku dźwięku. Sapnęła z irytacją.

– W takich warunkach nie da się medytować.

Ponownie zamknęła oczy.

Wdech. Pauza. Wydech. Ciepłe i nieco suche powietrze przepływało przez ciało, które stało się lekkie. Nie czuła ułożenia rąk ani nóg. Podążała tylko za falującym brzuchem i pracującymi żebrami.

Pomyślała o rozpraszających bodźcach. Zmarszczyła brwi. Nie chciała wychodzić z tego stanu. Było jej wręcz błogo. Wyobraziła sobie wdychane przez nią powietrze. Myśl jeszcze chwilę znajdowała się w zasięgu świadomości, aż ostatecznie rozpłynęła się w ciemności.

– Przyjemnie, nieprawdaż?

Wzięła gwałtowny wdech. Rozwarła oczy w przerażeniu. Zobaczyła swoją demoniczną wersję pośród mroku. Zniknął pokój. Zniknęło ciepłe powietrze i lekkość. Objął ją dojmujący chłód. Nie mogła oderwać wzroku od rubinowych oczu.

– Czego się tak boisz, dziecko? – Podszyty kpiną szept rozległ się tuż przy jej uchu.

Cofnęła się. Potknęła się i poleciała do tyłu bez krzyku. Próbowała odepchnąć się z dala od imaginacji. Uderzyła plecami w niewidzialną ścianę. Mięśnie spięły się boleśnie. Spazmatycznie nabierała powietrza. Panika miażdżyła jej klatkę piersiową. Rubinowa poświata rozmyła się w łzach, które napłynęły do oczu.

– Nie skrzywdzę cię, nie taka jest wola twojego ojca. – Stwór podszedł o krok bliżej.

Nie zrozumiała sensu wypowiedzianych słów. Walczyła o oddech. Mignęły jej obrazy duszącej się Omen.

Światło gasnące w jej oczach.

– Broniłam cię przed nią – oznajmiła, jakby siedziała jej w głowie. – Broniłam cię przed każdym zagrożeniem, choć miałam ograniczone możliwości. Tak samo, jak ograniczone możliwości kontaktu ma twój ojciec. Jestem łącznikiem między nim a tobą, wspólną cząstką was obojga. Dzisiaj przyszłam przekazać ci, że już niedługo twoje życie się zmieni. – Podeszła bliżej.

Rachel wtuliła się w kąt. Nie chciała patrzeć na zjawę. Nie była prawdziwa. Nie mogła być. To wszystko halucynacje szalonego umysłu. Tak, to na pewno to.

– To wszystko jest prawdziwe, Raven – odparła na jej myśli. – Niedługo się o tym przekonasz. Po tylu latach poszukiwań wreszcie poznasz swojego ojca.

Nie rozumiała. Chciała zapytać. Krzyknąć, by jej wytłumaczyła, co to wszystko miało znaczyć. Ciało odmawiało jednak posłuszeństwa. Słowa odbijały się echem w jej głowie, ale nie umiała pojąć ich znaczenia.

– Wkrótce zrozumiesz, nie martw się. – Stwór uśmiechnął się pobłażliwie. – Ojciec nie może się doczekać, by cię w końcu poznać.

***


Zacinający deszcz uderzał w brudną szybę, kiedy Dick usiadł na kanapie z plikiem wywołanych zdjęć. Zrzucił stos pierdół ze stolika do kawy, a na ich miejscu rozłożył powiększone odbitki fotografii, które Donna wykonała w zakonie. Ułożył je równo, usiadł po turecku i sięgnął po przygotowaną wcześniej kawę. W końcu czekało go sporo pracy.

Oboje zdecydowali, że najlepszym rozwiązaniem jest podział obowiązków. Donna zaszyła się z kilkoma bardzo cennymi książkami pożyczonymi od Zatanny w swoim pokoju hotelowym, gdzie miała zająć się tłumaczeniem fragmentów księgi. Grayson w tym czasie zabunkrował się w mieszkaniu. Chciał przejrzeć zebrane zdjęcia i ustalić, co do diabła wyprawiało się pod deskami zakonnej celi.

Pochylił się nad trzema pierwszymi fotografiami, przedstawiającymi wejście do ukrytego pomieszczenia, wnętrze kaplicy oraz zamek otwierający właz. Nie miał wątpliwości, że tajemniczy pokój służył do religijnych obrzędów – wystarczającym dowodem była księga zawierająca ten sam symbol, który Blood nosił na swoich obrzędowych szatach. Bardziej zastanawiał go fakt, że jako kodu użyto daty urodzenia Rachel. Jeśli cała ta sprawa miała podłoże wyznaniowe, klucz do zrozumienia motywów mordercy Mary leżał w księdze. Bez tłumaczenia Dick nie był w stanie w pełni pojąć, po co wytatuowanym ludziom potrzebna była dziewczyna.

Przeniósł wzrok na zdjęcie jednego z gobelinów. Dwa kruki wyłaniające się z płomieni można było interpretować na różne sposoby. Blood wspomniał podczas ich krótkiej rozmowy, że święty ogień oczyści ziemię z plugastwa. Czy w takim razie naznaczeni tatuażami mieli być tymi, którzy przeżyją dzień sądu, czy raczej tymi, którzy jako pierwsi spłoną? Blood mówił też coś o wyłanianiu się nowego świata ze zgliszczy starego. W takim wypadku gobelin mógł przedstawiać odrodzenie.

Pociągnął łyk kawy i skrzywił się, kiedy okazała się zimniejsza, niż zakładał. Sięgnął po zdjęcie relikwiarza. Jego centrum stanowił rubin wielkości piłki tenisowej. Stojące wokół świece sprawiały, że kamień rzucał na ściany czerwony poblask, do złudzenia przypominający ogień. Ważniejsze od klejnotu były walczące o niego kruki – dowód na powiązanie wytatuowanych z Kościołem Krwi. Szanse na to, że ten sam wzór pojawił się w dwóch zupełnie różnych miejscach przez przypadek, były znikome.

Dick z zamyśleniem potarł podbródek i porównał zdjęcie relikwiarza z gobelinami. Najwyraźniej w Kościele czarne ptaki stanowiły bardzo ważny element wyznania. Skoro wytatuowani powiązani byli z Bloodem, należało zakładać, że działali według jego rozkazów. A to by oznaczało, że Blood wydał polecenie napadu na Mary i Rachel. Tylko co chcieli osiągnąć? Gdyby chodziło o sam mord, próba zabójstwa powtórzyłaby się. Tymczasem od chwili, gdy przegonił podejrzanego prawnika i tę babkę ze szpitala, próby dostania się do Rachel ustały. Czy w takim wypadku mogło chodzić o porwanie? Czy może z jakiegoś powodu próbowali je zastraszyć, i sprawa wymknęła się spod kontroli? Z dowodów, które zebrał, nie wynikało, by Mary i jej córka posiadały jakiekolwiek powiązania z samym Kościołem, dlatego szantaż czy straszenie nie wydawały się przez to prawdopodobne. No tylko po co tym pomyleńcom Rachel?

Westchnął, przeciągnął się i wstał. Zrobił dwie rundki wokół kanapy dla rozprostowania pleców. W końcu sięgnął po kubek, wylał wystygłą kawę do zlewu i nastawił nową. Czekając, aż ekspres zapewni mu świeżą dostawę kofeiny, sięgnął po kolejne zdjęcie.

Misternie zdobiona złota misa. Była na tyle masywna, że jeden człowiek nie byłby w stanie jej przesunąć. Dick skrzywił się. Że też do cholery nie pomyślał o tym, by na włamanie zabrać ze sobą luminol. Tak to przynajmniej wiedziałby, czy plamka krwi, którą znalazł, była jedyną w pomieszczeniu. Chociaż z drugiej strony, im mniej zostawili śladów po swojej nocnej wizycie, tym lepiej.

Detektyw nalał sobie kawy i usiadł po turecku na kanapie. Przysunął bliżej zdjęcie sztyletu. Wypolerowane proste ostrze błyszczało w świetle świec. Wykonany z kości słoniowej jelec owinięto rzemieniem, na który nawleczone zostały kamienie szlachetne. Czy mógł być wykorzystywany do rytualnego upuszczania krwi, czy może ktoś zaciął się nim przez przypadek? Raczej nikt nie używał tego ostrza do otwierania listów. W połączeniu z resztą rytualnych bibelotów sztylet malował w głowie Dicka dość nieprzyjemny obraz. Jeśli jeszcze dodać do tego wiszące pod sufitem haki, które spokojnie wytrzymałyby ciężar grubych łańcuchów, a może i całego ciała…

Dick wzdrygnął się i odłożył odbitkę na bok. Musiał kierować się faktami. Na domysły pozwoli sobie, kiedy Donna dostarczy mu więcej informacji. Podskórnie czuł, że obite w ciemną skórę dzieło skrywało odpowiedzi na wiele pytań.

***


Bennett do biura szła jak na skazanie. Przygotowania do Dnia Sądu pochłaniały całą uwagę i denerwowało ją, gdy ktoś zaprzątał jej głowę głupotami. Niestety, telefon od brata Sebastiana brzmiał na tyle poważnie, że nie mogła odmówić.

– Wzywałeś? – Wsunęła głowę do pokoju.

Blood był sam. Siedział za biurkiem w tym samym miejscu, które kilka godzin wcześniej zajmowała Jinx. Wgapiony w ekran komputera, machnął na nią ręką.

Weszła do środka.

– O której odprawiałaś wczoraj mszę? – zapytał bez ogródek, gdy tylko zamknęły się za nią drzwi.

– Jeśli pamięć mnie nie myli, zaczęliśmy na kilka minut przed pierwszą. – Starała się zachować pokerową twarz, choć w środku była kompletnie skołowana. Dlaczego nagle pytał ją o mszę? Przecież dostała od niego wyraźne pozwolenie. – Dlaczego pytasz?

Utkwił w niej spojrzenie nieprzeniknionych oczu. Czuła, jakby wypalał w niej dziurę. Mimowolnie zacisnęła pięści. O co mu chodziło.

– Chodź tutaj i patrz – rzucił w końcu i odsunął się od komputera. Był zły. Wyczuwała to na odległość.

Niepewnie podeszła do biurka i stanęła obok oparcia fotela. Na ekranie wyświetlał się zapis kamer z poprzedniej nocy, a konkretnie trasę prowadzącą z kościoła do budynku mieszkalnego. Zegar wskazywał kwadrans przed pierwszą.

Wskazał palcem kamerę numer osiem, która zarejestrowała grupę Kruków, stłoczoną pod drewnianymi drzwiami kaplicy.

– Obserwuj uważnie. – Wcisnął spację. Nagranie ruszyło.

Do zebranych dołączyła kolejna postać. Przez krótką chwilę rozmawiała ze zgromadzonymi, po czym razem zniknęli z pola widzenia. Blood przesunął palec na kolejny obraz – kamera obserwowała korytarz prowadzący z kaplicy do drzwi wychodzących na ogród. Zakapturzone postaci opuściły budynek.

Blood śledził palcem ten wesoły pochód Kruków. Bennett tymczasem coraz bardziej marszczyła brwi. Po co pokazywał jej coś, w czym brała udział? W pewnym momencie zamarła. Czyżby się domyślił, po co tak naprawdę zwołała zebranie? Czyżby wiedział, że msza była tylko przykrywką?

Wzięła głęboki oddech. Nie, to niemożliwe. Nie mógł wiedzieć. Nie miał możliwości podejrzeć, co działo się w krypcie. A Kruki, które straciły w niego wiarę, na pewno jej nie zdradziły. Nie było takiej opcji.

– Skup się – mruknął gardłowo.

Oderwana od panicznych rozmyślań Bennett spojrzała we wskazane jej miejsce. Zapis pokazywał, jak grupka przemierzyła gęsiego żwirową ścieżkę, prowadzącą do budynku mieszkalnego.

Sebastian przesunął palec na kamerę, która nagrywała drzwi wejściowe.

Na obrazie nic się nie zmieniło. Nocny ogród był pusty.

– Wiesz coś o tym? – zapytał chłodno Blood. – Bo o ile nie nauczyliście się nagle wszyscy teleportować, to jedyną logiczną konkluzją jest to, że ktoś zapętlił nagranie.

– J-jak? – wydukała zdziwiona, wręcz wsadzając nos w ekran. Przecież całą grupą weszli do środka, do celi, a potem do kaplicy. – Jak to możliwe?

– Liczyłem, że ty mi to wyjaśnisz. – Zabrał palec i splótł ręce na piersi. – Każda kolejna kamera, włącznie z tą w celi was nie zarejestrowała. Masz na to jakieś dobre wytłumaczenie?

Bennett odsunęła się od wyświetlacza. Otworzyła usta, ale po chwili je zamknęła. Przecież to nie miało najmniejszego sensu. Nie zleciła nikomu zepsucia nagrań, sama też nie potrafiłaby tego zrobić. Zresztą, wtedy nie dzwoniłaby prosić o pozwolenie na mszę, i zniszczyłaby cały monitoring, tak żeby Blood nie miał pojęcia o nocnej wycieczce do kaplicy. Jedyne, na czym jej wtedy zależało, to by dostać się do jedynego miejsca w zakonie, w którym oprócz światła nie zamontowano żadnej elektroniki.

– Ja… nie mam pojęcia, jak to się stało. – Zmarszczyła brwi. – A czy na kamerach widać, jak wychodzimy po mszy?

– Sprawdźmy. – Kilka kliknięć później nagranie ukazało grupę osób opuszczających celę Angeli o godzinie drugiej w nocy.

Bennett bezrozumnie przyglądała się poruszającym się na ekranie postaciom. Co tu się wydarzyło? Nagle poczuła nieprzyjemny dreszcz na plecach.

– Pokaż mi ten moment, jak idziemy do celi – poprosiła cicho.

Blood przewinął nagranie.

– Zatrzymaj. O tutaj. – Wskazała palcem obraz. Kruki zatrzymały się w środku pochodu. Prowadząca grupę widocznie wpatrywała się w coś poza polem widzenia sprzętu. – Wydawało mi się wtedy, że coś widziałam, jakiś ruch w sosnach przy budynku. Myślałam, że mi się tylko przywidziało, albo że to jakiś ptak.

Blood zmarszczył brwi.

Spojrzała mu prosto w oczy. Nie ukrywała rosnącej paniki.

– Ktoś celowo zapętlił nagranie z kilku bardzo konkretnych kamer. – Przełknęła głośno ślinę. Jej głos się załamał. – Ktoś wie o krypcie. I chyba postanowił ją zwiedzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^