5. Pytania

– Nie dają ci dzisiaj spokoju, słoneczko – rzuciła na wejściu pielęgniarka. 

Otwarła drzwi na całą szerokość i odeszła na bok, by wpuścić do środka młodą blondynkę w okularach.

Rachel poruszyła się niespokojnie i zlustrowała pobieżnie kobietę.

– Spokojnie, przybywam w pokoju. – Uśmiechnęła się ciepło i uniosła dłoń z uformowaną przerwą między palcem środkowym a serdecznym. – Harleen Quinzel, jestem psycholożką dziecięcą i zostałam wysłana z ramienia pomocy społecznej. Lekarz wydał pozwolenie, ale przede wszystkim chciałam wiedzieć, czy ty jesteś gotowa na rozmowę?

Rachel kiwnęła powoli głową i przełknęła ciężko ślinę. 

Kobieta przysunęła sobie krzesło, które detektyw odstawił dzień wcześniej niedbale pod ścianę. Wyciągnęła ze skórzanej aktówki podkładkę oraz kilka kartek i przypięła je. Odrzuciła do tyłu długie włosy, założyła nogę na nogę i z lekkim uśmiechem spojrzała na dziewczynę. 

Rachel spuściła wzrok. Westchnęła ciężko i podciągnęła kolana do klatki piersiowej. 

– Zacznijmy od formalności – psycholożka podjęła spokojnym głosem. – Nikt ich nie lubi, ale zadowalają urzędników, a im też się coś od życia należy. – Pstryknęła długopisem. – Nazywasz się Rachel Roth, tak?

Dziewczyna ponownie tylko skinęła głową. Pomimo że kobieta wyglądała przyjaźnie i wyraźnie starała się wzbudzić zaufanie, to coś sprawiało, że Rachel poczuła do niej niechęć. Idealnie wyprasowany żakiet, zadbane paznokcie, nienaganny makijaż i ten uśmiech. Wszystko wydawało się sztuczne, wymuszone. Psycholożka nie chciała dać po sobie poznać, że wolałaby być gdzieś indziej. Rachel intuicyjnie to wyczuwała.

– Do jakiej szkoły chodzisz? 

– Publiczne Liceum imienia Edisona – odparła bardzo cicho.

– Lubisz się uczyć? – Kobieta podniosła zaciekawiony wzrok. – Masz jakiś ulubiony przedmiot?

– Historię – powiedziała nieco głośniej.

– Macie w szkole jakieś koło związane z tym przedmiotem? Zawsze to inaczej spotkać się z ludźmi i podyskutować o ciekawych tematach, niż tylko słuchać nauczyciela. – Poprawiła mankiet koszuli i pochyliła się lekko. 

– Nie, wolę sama się uczyć – odrzekła zgodnie z prawdą. 

Większość czasu spędzała w samotności. Nieśmiałość, trudności w nawiązywaniu kontaktów i łatka dziwaczki, którą otrzymała już na początku nauczania utrudniały nawiązywanie znajomości. Ludzie trzymali się od niej z daleka, jednak niespecjalnie jej to przeszkadzało. Tak było bezpieczniej. 

Dla nich samych.

– Wolny czas też wolisz spędzać sama? 

Kiwnęła głową. Nie była pewna, po co te wszystkie pytania. Obie wiedziały, jaki był cel tej rozmowy. Decyzja, co dalej z Rachel.

– Przebywanie samemu ma swoje zalety – podchwyciła. – Można zgłębić swoje wnętrze, dowiedzieć się więcej o sobie samym, w dzisiejszym świecie czasami ciężko o taką chwilę refleksji.

Rachel mruknęła potakująco, choć się nie zgadzała. Izolowała się od ludzi, by ich chronić przed tym, czym była. Nigdy nie była tak naprawdę sama. Zawsze towarzyszył jej Demon. Jego szepty odbijały się echem w głowie, a gdy tylko miał okazję, nawiedzał ją w odbiciu lub we śnie. Nie miała chwili spokoju i ciszy na refleksje.

– Mieszkałyście tylko we dwójkę? – spytała psycholożka po chwili namysłu. 

– Tak – odparła Rachel zdławionym głosem.

Harleen przerzuciła zapisane kartki.

– Znasz innych członków rodziny?

– Nie. 

– Okej, nic nie szkodzi. A wiesz może cokolwiek o biologicznej matce? – spytała łagodnie i nieznacznie przekrzywiła głowę. – Jeśli nie, to też w porządku – zapewniła spokojnie.

– Nie, nie rozmawiałyśmy o niej… – Miętosząc nerwowo kołdrę Rachel, przeniosła nieco spłoszone spojrzenie na podkładkę, na której kobieta notowała odpowiedzi. 

– Może wyjaśnię, po co to wszystko, żebyś nie musiała snuć domysłów. – Harleen podłapała jej spojrzenie i wyprostowała się na krześle. – Chcemy znaleźć najlepsze rozwiązanie dla ciebie, stąd musimy dobrze zorientować się w sytuacji. Oczywiście nic nie szkodzi, że nie znasz innych członków rodziny, od tego jesteśmy, by się tym zająć.

Rachel mruknęła niewyraźnie, że rozumie i rozluźniła dłonie wczepione w materiał. 

– Widziałam, że zdarzały się wezwania policji do waszego domu – podjęła psycholożka po odchrząknięciu.

– Sąsiedzi – mruknęła. – Okolica jest cicha i wszystko się niesie – odpowiedziała powoli. – Zwłaszcza nocą – dodała po chwili namysłu.

Nie wiedziała, ile mogła powiedzieć tej kobiecie. Bała się, że jedno słowo za dużo i uznają ją za wariatkę. 

– Rachel? – Kobieta pochyliła się do przodu, by spojrzeć na twarz dziewczyny. – Gdzie tak wędrujesz myślami? 

– Zamyśliłam się – mruknęła i lekko potrząsnęła głową. – Jakie było pytanie?

– Co zakłócało ciszę, zwłaszcza nocą? – powtórzyła spokojnie.

Rachel czuła się niekomfortowo pod uważnym spojrzeniem psycholożki. Miała wrażenie, że kobieta sięgała nim w głąb jej myśli, analizowała emocje i przeszukiwała wspomnienia.

– Czasami krzyczę przez sen – powiedziała i uniosła wzrok na ekrany wyświetlające jej funkcje życiowe.

Zielona, załamana linia przemknęła przez wyświetlacz i zniknęła. Powierzchnia stała się czarna.

Błysnęły w niej czerwone oczy i szyderczy uśmiech.

Rachel wzdrygnęła się. 

Szybko odwróciła spojrzenie, ale kobiecie nie umknęła ta reakcja. Podążyła za wzrokiem dziewczyny, po czym obróciła się i przyjrzała jej badawczo. Zanotowała coś i poprawiła okulary.

– Miewasz koszmary?

Rachel kiwnęła głową. Znała następne pytanie i już wiedziała, że nie będzie mogła powiedzieć prawdy. A co, jeśli kobieta pozna, że kłamie? A może już znała odpowiedź? Doznała wrażenia, że psycholożka wygrzebała informację z jej umysłu.

– Czasami. – Przełknęła rosnącą gulę w gardle. 

– A gdybyś miała określić, od kiedy tak się dzieje?

Wzruszyła ramionami i pokręciła głową. Bała się o tym mówić. Czy ktokolwiek w ogóle by jej uwierzył? Czy spróbowałby zrozumieć?

Te sny napawały ją lękiem. Nie pojmowała ich znaczenia ani źródła. Budziła się z krzykiem w środku nocy, zlana potem. Nie dawały spać zarówno Rachel, jak i matce. Dziewczyna wiedziała, że Mary każdej nocy odmawiała modlitwę do Michała Archanioła. Zawsze zostawiała na szafce nocnej stary, zatarty już medalik i wyblakły różaniec. Rachel wyobrażała sobie, jak matka patrzyła z niepokojem na drzwi sypialni, gdy w pokoju córki rozlegały się głosy. Nigdy nie wspomniała – zresztą nie musiała – że zło, które czaiło się w dziewczynie, w nocy znajdowało ujście i formowało się w namacalne byty. To dlatego Rachel zawsze spała przy zapalonym świetle, a na jej prośbę Mary zamykała także drzwi na klucz. – Teraz tym bardziej nie dadzą mi spokoju – wypaliła nagle. 

Przyłożyła dłoń do ust, jakby chciała jeszcze cofnąć wypowiedzenie myśli na głos. Za późno.

– Co dokładnie przez to rozumiesz? – podłapała psycholożka i wyprostowała się, uważnie obserwując Rachel. 

Dziewczyna zawahała się. Nie czuła więzi z tą kobietą. Detektyw, choć znacznie mniej delikatny i ostrożny w obchodzeniu się z nią, wzbudził zaufanie. Nie podchodził do niej jak do kolejnego przypadku do odhaczenia z listy. Wiedziała, że ją rozumiał. 

Harleen miała tylko wiedzę teoretyczną. 

Łzy napłynęły Rachel do oczu. Oddech pogłębił się. 

– Już nigdy nie odzobaczę jej śmieci, będzie mnie prześladować w każdej chwili – wyrzuciła Rachel na jednym wdechu.

– Nie musisz o tym mówić, jeśli nie jesteś gotowa – zapewniła kobieta i pochyliła się w jej stronę. – Zaopiekujemy się tobą.

Rachel skuliła się i ukryła twarz, po której zaczęły spływać łzy. 

– Żałoba po tak ważnej osobie jest ciężkim przeżyciem, ale pozwala na pogodzenie się ze stratą – tłumaczyła kobieta współczującym głosem. – Początkowo możesz nie dowierzać, wściekać się na wszystko i wszystkich, może dopadać cię zupełna rezygnacja i rozpacz, ale to jest naturalne i masz prawo do wszelkich uczuć. Nie jesteś z tym sama. 

– J-jes-tem niebezpieczna – wydukała między urywanymi oddechami Rachel. 

Pościel, w którą się wtulała, musiała zagłuszyć jej słowa, bo psycholożka nachyliła się bardziej i poprosiła, by dziewczyna powtórzyła. Rachel pokręciła głową, objęła mocniej nogi i nie odezwała się. 

– Jesteś w niebezpieczeństwie? – dopytała kobieta. 

Rachel znowu pokręciła głową. 

– W porządku, nie będę cię już męczyć – oznajmiła przyjaźnie. – Bardzo dobrze sobie poradziłaś, takie rozmowy są trudne i jestem dumna z każdego słowa, które mi dzisiaj przekazałaś. 

Ciało Rachel drgało nieznacznie, oddech nieco się uspokoił. Przestała słuchać kobiety. Nieważne, jakie miała intencje, demon podpowiadał, by nikomu nie ufać. I to jego głos odbijał się teraz w głowie Rachel. 

W pewnym momencie zorientowała się, że psycholożka wyszła. Nie wiedziała nawet kiedy. Czuła się kompletnie zagubiona. Choć wszystko dookoła było ciche i spokojne, w jej głowie panował chaos.

***

 

Dick z dokumentów dowiedział się, że Rachel została adoptowana przez Mary w klasztorze, w którym była zakonnicą. Kilka miesięcy później opuściła zgromadzenie. W internecie doszukał się informacji, że sam zakon został rozwiązany, a jego siedzibę sprzedano wyznawcom innej religii. Graysonowi udało się za to zdobyć adres zakonnicy, która była przełożoną w czasie posługi matki Rachel. 

Miriam Blake mieszkała na przedmieściach w małym, zadbanym domu. Już z daleka rzucał się w oczy wypielęgnowany ogródek. Róże wylewały się ponad białym płotem, zacieniając chodnik. Trochę się martwił, że porysują mu lakier samochodu, kiedy parkował przed budynkiem. Do drzwi prowadziła żwirowa ścieżka, która z trudem walczyła o miejsce pośród bujnych krzewów i mnóstwa kwiatów, których nazw nie znał. 

Miriam otworzyła drzwi, wycierając ręce w kuchenny fartuch. Była niska i pulchna. Kiedy usłyszała, w jakiej sprawie przyjechał, przeżegnała się.

– Biedna Mary…– wyszeptała. – Proszę, niech pan wejdzie. 

Dick znalazł się w niskim, słabo oświetlonym salonie. Meble były proste i funkcjonalne, a oprócz wiszących na ścianach dewocjonaliów detektyw nie dopatrzył się żadnych ozdób. Na niewielkim parapecie stała forma z apetycznie pachnącym ciastem. 

– Proszę usiąść. Napije się pan kawy? 

Pomimo wieku gospodyni była bardzo żywiołowa. Dreptała małymi krokami z zawrotną prędkością, znosząc na stolik kolejne przysmaki. Już po chwili oprócz parującej filiżanki przed Dickiem stanął talerzyk z kawałkiem jeszcze ciepłego ciasta, drugi spodek wypełniony owsianymi ciastkami, cukiernica i mlecznik. 

– Mary była taką dobrą kobietą… – Miriam zaczęła wywód, siadając na fotelu naprzeciwko detektywa. Kosmyk siwiejących włosów opadł na poprzecinaną zmarszczkami, zmęczoną twarz. Dłonie splotła na kolanach. Zawiesiła zamyślone spojrzenie gdzieś za ramieniem rozmówcy. – Przyszła do nas w dziewięćdziesiątym czwartym, zaraz po liceum. Czuła powołanie od maleńkości. Od razu wszystkie ją polubiłyśmy. Dla każdego zawsze znalazła dobre słowo, a przy tym była bardzo pomocna i sumienna. Jak zostałam przełożoną, a to w zimie było, to w ramach prezentu przyniosła mi bukiet czosnku, który sama wyhodowała, bo wie pan, w zakonie miałyśmy miejsce na warzywnik. Uwielbiała dzieci, mogłaby całe dnie przesiadywać z sierotami. Jak tylko trafiała do nas jakaś biedna duszyczka, to Mary pierwsza biegła przewijać pieluchy. – Uśmiechnęła się do swoich wspomnień. 

– Rozumiem, że z Rachel było podobnie – zagadnął Grayson. Wyciągnął z kieszeni kurtki notes i długopis.

Zasępiła się. Rozmarzony wzrok powrócił do rzeczywistości. Zacisnęła dłonie tak, że aż pobielały jej knykcie. 

– Mała Rachel… to szczególny przypadek – mruknęła. – Jej biologiczna matka, Angela, przybyła do nas w zaawansowanej ciąży. Była niedożywiona, ktoś się nad nią znęcał, mówiła, że ucieka przed oprawcą. Twierdziła, że nie ma nikogo, do kogo może się zwrócić. Chciałyśmy ją odesłać, ale błagała nas, byśmy pozwoliły jej zostać. Nasz zakon był bardzo zamkniętą społecznością, ale co miałyśmy zrobić, ciężarnej przecież nie wyrzucę za próg. Zaopiekowałyśmy się nią, urodziła Rachel jakoś miesiąc po tym, jak do nas przyszła. To był bardzo szybki poród, nawet lekarz nie zdążył przyjechać, Mary go odbierała. Dwa tygodnie później Angela zniknęła.

Richard zatrzymał się w połowie notowania.

– To znaczy? – Zmarszczył brwi. Sięgnął po ciastko.

– Uciekła. Zostawiła nam Rachel i kartkę z prośbą, by się nią zaopiekować. – Miriam spuściła głowę. – Kilka miesięcy po ucieczce dowiedziałyśmy się, że zakatowano ją na śmierć.

– Bardzo mi przykro – wymamrotał Dick. Szybko zapisał informację. – Znała pani jej nazwisko?

– Niestety, tylko imię. Angela była bardzo skrytą osobą. Może obawiała się, że jej prześladowca ją odnajdzie. – Zaczęła bawić się dłońmi. – Patrząc na to, jak skończyła… – Potrząsnęła głową. – Czy może mi pan powiedzieć, jak umarła Mary? – Podniosła wzrok na detektywa.

Dick przez chwilę rozważał odpowiedź. 

– Próbujemy ustalić, co się dokładnie wydarzyło. Ktoś włamał się do domu. Mary… została zastrzelona – powiedział powoli, uważnie dobierając słowa.

Zapadła cisza. 

– Wszystkie uważałyśmy, że źle skończy – wyznała w końcu przełożona. – Ale nie sądziłam, że stanie się to w ten sposób.

– Co ma pani na myśli? – Zmarszczył brwi. Słowa Miriam nie pasowały mu do wcześniejszych zachwytów nad ofiarą.

– Pewnie miał już pan okazję poznać Rachel. – Znów zacisnęła dłonie. – To bardzo… wyjątkowe dziecko. Na początku była grzeczna jak aniołek, dopiero kiedy jej matka zniknęła… – Oblizała spierzchnięte wargi. – Płakała całe dnie. Jej krzyki budziły pół zakonu w nocy. Było czuć w niej coś, jakby to określić… nieludzkiego. Kiedy człowiek dłużej patrzył w jej oczy, miał wrażenie, jakby tam w środku ktoś jeszcze był, ktoś obcy. Zdarzało się, że pękało przy niej szkło. – Potrząsnęła głową. Upiła łyk kawy. – Próbowałyśmy ją nawet raz egzorcyzmować, ale skończyło się tylko na kolejnej nocy pełnej wrzasków. 

Dick jeszcze nigdy w życiu tak szybko nie notował.

– Zabrzmi to pewnie absurdalnie, ale bałyśmy się jej. Tylko Mary nie dostrzegała, że coś z tą dziewczyną jest nie tak. I tylko przy Mary Rachel się uspokajała. – Westchnęła. – Byłyśmy pewne, że ta mała doprowadzi ją do grobu.

Zapadło milczenie. Miriam powoli sączyła kawę, podczas gdy Dick przetrawiał jej słowa. W świetle nowych informacji, ta dziwna scena ze szpitala, którą wcześniej zrzucił na zmęczenie, zaczęła nabierać sensu. Jeśli w Rachel naprawdę siedziało coś nadnaturalnego, mógł to być powód, dla którego ludzie z tatuażami na nią polowali. Mogło to również wyjaśnić tajemniczą przyczynę zgonu napastnika. 

– Dlatego Mary odeszła z zakonu? – spytał w końcu.

Miriam kiwnęła głową.

– Nie mogła znieść tego, w jaki sposób reszta sióstr patrzyła na Rachel. Odeszła, gdy dziewczynka miała trzy, może cztery miesiące. – Postukała palcami o blat stołu. 

– Rozumiem. – Dick przeleciał wzrokiem sporządzone notatki. Jednym haustem wypił ostygłą już kawę. – Czy jest jeszcze coś, co mogłaby mi pani powiedzieć o Mary i Rachel? Czy może był ktoś, kto im groził? Albo kto o nie pytał?

– Nie wiem nic o żadnych groźbach. Odkąd odeszła, wymieniałyśmy ze sobą tylko kartki na święta. – Pokręciła głową. Zmarszczyła brwi. – Ale owszem, ktoś pytał mnie o Rachel. 

Richard podniósł głowę. Czyżby ludzie od tatuaży?

– Jakieś dwa czy trzy miesiące przed rozwiązaniem zakonu odwiedziła nas przemiła starsza para. Mówili, że są rodzicami Angeli i że dowiedzieli się o tym, że mają wnuczkę, którą bardzo chcieliby odnaleźć. Nie byłam im w stanie pomóc. Wszystkie dokumenty adopcyjne trafiły już wtedy do państwowego archiwum, a i Mary pewnie nie życzyłaby sobie, bym ujawniała jej miejsce zamieszkania. Odesłałam ich. Podziękowali za pomoc i więcej ich już nie zobaczyłam. – Wzruszyła ramionami. – Wydało mi się dziwne, że tak późno dowiedzieli się o Rachel. I że Angela nie zwróciła się do nich po pomoc. 

– Czy pamięta pani może… – Przekartkował notes. Wyciągnął z niego fotografię, zrobioną przez koronera, i podał ją kobiecie. – Czy któreś z nich miało taki tatuaż? Na przykład na nadgarstku albo w jakimś innym miejscu.

Zerknęła przelotnie na kruka z wyciągniętymi szponami. Pokręciła głową.

– Tatuaż? Nie. Ale tamta pani miała broszkę z podobnym motywem. Pamiętam, bo pękł zaczep i o mało nie utopiła jej w kawie. – Uśmiechnęła się. – Wyglądała na drogą, a okazało się, że bubel. 

– Może mi pani powiedzieć coś więcej? Co pani zapamiętała? 

– Cóż, jeśli chodzi o tamtych państwa, to byli bardzo mili i bardzo przeciętni. Oboje średniego wzrostu, on trochę łysiał i miał garbaty nos. Ona za to była bardzo elegancka, trochę aż do przesady. Ta broszka była złota, a ptak był opleciony wieńcem w kształcie litery S. Dopiero jak ten zaczep pękł i spadł, to się okazało, że to stal pomalowana na złoto. Nie przyjrzałam się, ale wydaje mi się, że kamyk w oku ptaka też był tylko kolorowym szkiełkiem. – W zamyśleniu postukała palcem o podbródek. 

Dick sięgnął po talerzyk z ciastem. Nie miał w zwyczaju obżerać się podczas służby, ale wypieki Miriam kusiły słodkim zapachem. Dawno nie miał okazji jeść domowych słodyczy. Woń drożdżowego ciasta boleśnie przypomniała mu o niedzielnych obiadach.

– Czy jest jeszcze coś, co byłaby mi pani w stanie powiedzieć? Jakikolwiek pozornie błahy szczegół może pomóc w sprawie. – Strzepnął okruszki na talerzyk. 

– Mogę panu pokazać zdjęcia z czasów posługi Mary i list, który zostawiła nam Angela – zaoferowała.

– Bardzo dziękuję. – Obdarował ją szerokim uśmiechem. 

Miriam wstała i podeszła do regału. Z najniższej szuflady wyciągnęła stare, lekko zakurzone pudełko po butach i sfatygowany segregator. Karton trafił na kolana detektywa. Kobieta tymczasem zaczęła wertować spięte kartki. 

Dick sięgnął do wypełnionego po brzegi kartonu. Uważnie obejrzał każde zdjęcie. Miriam chętnie służyła pomocą, kiedy o coś dopytywał. Zdjęcia były stare i wyblakłe, znalazło się nawet jedno czarno-białe, przedstawiające budowę zakonu. Na tych, na których pojawiała się Mary, towarzyszyła jej ciągle zmieniająca się gromadka dzieci. Mary w ogrodzie uprawiająca warzywa, Mary udzielająca lekcji sierotom, Mary podczas nabożeństwa… 

– To Rachel, kilka dni po porodzie. – Miriam stuknęła palcem w zdjęcie, na którym widniało malutkie dziecko owinięte pieluchami. – Pierwszy poród w naszym zakonie od siedemdziesiątego czwartego. Wtedy jeszcze była grzeczna. 

Dick zamyślił się. Dziecko na fotografii patrzyło bezrozumnie poza obiektyw, zapewne na osobę robiącą zdjęcie. Wyglądało zupełnie zwyczajnie. Upiorności dodawały mu prześwietlono na czerwone źrenice, ale taki był urok dawnych aparatów – każdy na zdjęciach wyglądał, jakby nawiedził go demon. 

– O, a to list, który zostawiła Angela. – Podała mu wymiętą, lekko pożółkłą kartkę. – Do dziś mam wyrzuty sumienia, że nie powiadomiłyśmy policji. Może to wszystko skończyłoby się inaczej…

Pismo biologicznej matki Rachel było pozbawione ozdobników. Lekko pochylone, niedokładne litery wskazywały na pośpiech osoby piszącej. W liście zawarła tylko krótką prośbę do zakonnic, by zaopiekowały się dziewczyną, i przeprosiny do samej Rachel. 

Miriam kiwnęła głową, gdy zapytał, czy może zabrać list ze sobą. Starannie złożył kartkę na pół i wsunął ją do kieszeni kurtki. Pochylił się nad stołem i znów zapatrzył się w zdjęcia, które rozłożył chronologicznie. 

Był już pewien, że z Rachel było coś nie tak – coś nadnaturalnego, magicznego, z czego dziewczyna mogła sobie nawet nie zdawać sprawy. Prawdopodobnie właśnie z tego powodu polowali na nią ludzie z kruczym tatuażem. Czy to oni ścigali wcześniej także Angelę? Jeśli udałoby mu się dowiedzieć, co tak naprawdę odpowiadało za te wszystkie nienaturalne wydarzenia skupione wokół Rachel, może Dickowi udałoby się także rozwikłać, dlaczego wytatuowanym tak bardzo na niej zależy. 

– Czy ma pani jeszcze dostęp do budynku zakonu? – wypalił znienacka. 

– Nie, oddałam klucze podczas transakcji. – Pokręciła głową. – Jeśli mogę zapytać, dlaczego interesuje pana zakon?

– Pomyślałem, że mógłbym znaleźć tam jeszcze jakieś wskazówki dotyczące mordercy Mary lub samej Angeli. – Wykonał ręką nieokreślony gest w powietrzu. 

– Podejrzewam, że obecny właściciel już dawno posprzątał cele, w których mieszkały – zaczęła powoli Miriam. – Ale jeśli to panu pomoże, mogę zadzwonić i zapytać. Podczas transakcji nowy właściciel zapewniał mnie, że siostry zawsze są mile widziane na terenie zakonu. 

– Będę niezmiernie wdzięczny. Zwłaszcza jeśli zgodzi się pani również mi towarzyszyć. – Uśmiechnął się czarująco.

No bo co miał do stracenia? Dopóki podanie o oddział specjalny wciąż było rozpatrywane, nie miał nic lepszego do roboty. Równie dobrze mógł wybrać się na zwiedzanie starych zakonów.

W końcu Bruce często powtarzał, że nawet najbardziej niepozorny ślad może być tym, który przewróci sprawę do góry nogami.

^