8. Pechowe objawienia
Gdy drzwi do pokoju otwarły się, Rachel odruchowo zgasiła ekran telefonu. Jinx bez słowa rzuciła niechlujnie ręcznik na swoje łóżko, usiadła na nim i wygrzebała z szafki niewielkie lusterko. Ujęła gumkę w usta i zaczęła układać niesforne włosy w wysokiego kucyka.
– Wszystko w porządku? – Rachel sięgnęła po glany.
– Mhm – odmruknęła przez zaciśnięte wargi i kiwnęła głową. Siłowała się przez chwilę z uciekającymi kosmykami. – Dobra, mamy to – rzuciła triumfalnie, gdy w końcu udało jej się ułożyć fryzurę. – Co się tak patrzysz? – spytała zdziwiona.
Rachel nie spuściła z niej wzroku. Wiedziała, że Jinx odpowiedziała jej „na odwal”.
– Mam wrażenie, że coś jest nie tak – odparła powoli.
– Jest ósma rano, środek nocy, to jest nie w porządku. – Jinx próbowała zabrzmieć swobodnie, ale nerwowość w ruchach ją zdradzała. Drążenie dalej nie miało sensu. – Chodźmy już, bo zajmą nam najlepsze miejscówki na stołówce. – Wstała żwawo i podeszła do drzwi. – No, raz raz, jak zostanie nam sam groszek na śniadanie, to osobiście wcisnę w ciebie moją porcję. – Uśmiechnęła się złośliwie.
– No już, co ja poradzę, że wiązanie glanów tyle zajmuje. – Rachel wystawiła dziewczynie język.
Wcisnęła sznurówki za cholewkę i wyszła na korytarz. Jinx dołączyła do niej, trzasnąwszy przez przypadek drzwiami.
– Sorki, przeciąg – rzuciła z krzywym uśmiechem.
Ruszyły razem w stronę klatki schodowej. Dwójka chłopców, wychodząc ze swojego pokoju, przystanęła na ich widok. Obdarzyli je nieufnymi spojrzeniami. Rachel zerknęła kątem oka na Jinx, ale ta wydawała się niewzruszona. Kiedy jednak mijając kolejnych rówieśników, spotkały się z podobną wrogością, współlokatorka nieznacznie zacisnęła pięści. Gdy dodatkowo odsunęli się zgodnie o krok, co najmniej jakby bali się czymś zarazić, rzuciła:
– Zignoruj.
Lecz Rachel nie była w stanie. Doskonale znała te spojrzenia. Poczuła, jak żołądek zacisnął się z nerwów. Czyżby wszyscy zdążyli się już dowiedzieć o jej wczorajszym ataku?
Weszły na stołówkę, gdzie zebrała się część mieszkańców ośrodka. Stojąc w kolejce po jedzenie, Rachel czuła palące spojrzenia na plecach. Spuściła głowę, by zasłonić twarz włosami.
– Jinx, wiesz o co im chodzi? – spytała, gdy wzięły swoje porcje.
– Siądźmy najpierw – odparła, nawet nie patrząc na koleżankę.
Zajęły miejsce w samym rogu, z dala od innych. Jinx chwyciła drożdżówkę, oderwała duży kawałek i wsadziła do ust.
– No więc? – ponagliła Rachel. – Nawet mi nie mów, że powiesz, jak skończysz jeść, bo osobiście cię nakarmię w trybie ekspresowym. – Chwyciła rękę Jinx, gdy ta miała zamiar sięgnąć po kolejny kęs.
– No co mam ci powiedzieć? Gratulacje, że dołączyłaś do ekskluzywnego stowarzyszenia społecznych wyrzutków? – odparła szorstko, zerkając ponad ramieniem Rachel. – Od razu dodam, że członkostwo jest dożywotnie, a o twoim przyjęciu zadecydowało wybitne jury w postaci tamtych młotków – ciągnęła z jadem w głosie i wskazała podbródkiem.
Rachel zerknęła za siebie. W kolejce ustawili się właśnie Daniel wraz z wianuszkiem przydupasów. A w zasadzie bez wahania tę kolejkę ominęli.
– Niech sobie gadają, po prostu ignoruj i w końcu odpuszczą – stwierdziła już łagodniej Jinx. – Wiem z własnego doświadczenia.
– To dlatego jesteś od rana taka wkurzona? – Spojrzała na nią uważnie.
– Aż tak bardzo widać? – odparła z niezadowoleniem.
Rachel wzruszyła ramionami. Po prostu wiedziała. Miała tak, odkąd pamiętała. Zawsze zaskakiwała mamę trafnością swoich obserwacji.
– Mogę chociaż wiedzieć, co to za plotki?
– Serio, Rachel, zignoruj, nie ma co się przejmować pa… – Jinx urwała i uniosła spojrzenie.
– No, kim? Powiedz, co tam miałaś na myśli – rozległ się znajomy, szorstki głos.
Rachel zerknęła przez ramię. Za jej plecami stał Daniel wraz z trójką znacznie niższych od siebie chłopaków.
– Palantów, patusów, patafianów, pajaców? – odpowiedziała Jinx z pewnością w głosie.
– Dobrze, że nie postrzeleńców. Zakład dla nich jest w Arkham i najwyraźniej ktoś pomylił adresy, przywożąc was tutaj. – Uśmiechnął się ironicznie.
– Wolę oszaleć w Arkham, niż zgnić razem z tobą w Blackgate. – Jinx wstała i oparła pięści na stole. – Od którego, swoją drogą, uratował cię twój zacny tatuś. – Pochyliła się do przodu.
Daniel zacisnął szczękę. Towarzyszący mu chłopcy cofnęli się o pół kroku.
– Skoro tyle wiesz o moim ojcu – zaczął jadowitym tonem, splatając ręce na piersiach – to z pewnością zdajesz też sobie sprawę z tego, że tutejsza mierna ochrona i pięć kamer na krzyż nie powstrzymałyby go przed ukatrupieniem takiego wrzodu na dupie, jakim jesteś?
– Proszę, a niech próbuje – zachichotała, podchodząc do Daniela.
Rachel cała zesztywniała. Miała wrażenie, że gdyby chciała się odezwać, głos odmówiłby jej posłuszeństwa. Dreszcz niepokoju przeszedł po plecach dziewczyny. To nie mogło się dobrze skończyć.
– Pytanie tylko, czy zdążysz go na mnie nasłać. – Jinx uniosła rozczapierzoną dłoń w stronę jego szyi i zacisnęła ją w powietrzu.
– Nie masz ze mną szans, zdziro – warknął, rzucając się do przodu.
Rachel poderwała się z niemym krzykiem. Pociemniało jej przed oczami. Równocześnie poczuła szarpnięcie, lodowaty powiew i dziwną lekkość. Błyskawicznie wszystko wróciło do normalności.
Daniel zwijał się na podłodze pod ścianą, na której w jakiś sposób wylądował. Wszyscy utkwili zszokowane spojrzenia na Rachel.
Ta zaczęła cofać się nieporadnie, mamrocząc pod nosem przeprosiny. Potknęła się. Poleciała z piskiem do tyłu i wyrżnęła głową o podłogę.
Daniel warknął głośno. Podniósł się gwałtownie, dysząc. Popatrzył spod byka po zgromadzonych. W amoku rzucił się z pięściami na Jinx.
Ktoś krzyknął.
Dziewczyna zwinnie uniknęła potężnych ciosów. Chłopak wpadł na stół, przewracając go. Huknęło. Rachel spróbowała się poderwać, ale świat zawirował jej przed oczami.
– Dosyć tego! – Po sali rozniósł się basowy głos.
Rachel jak przez mgłę dostrzegła rosłego mężczyznę. Trzymał coś w dłoniach, celując do Daniela. Pistolet?
Dziewczyna skuliła się na ziemi. Zacisnęła oczy, zakryła głowę rękami. Rozległ się trzask. Elektryczne bzyczenie. Odgłos ciała uderzającego o podłogę. Przez chwilę było słychać puste uderzenia. Zapanowała cisza.
Palący ból w płucach uświadomił Rachel, że wstrzymywała oddech. Całe ciało drżało od napięcia. Wzięła wdech, rozluźniając przy tym mięśnie. Nie otwarła jednak oczu. Umysł podsunął jej podobne wspomnienie. Podobny obraz. Broń, wystrzał, padające ciało.
– Rachel, już jest bezpiecznie – zapewniła Jinx spokojnym głosem. – Możesz otworzyć oczy.
Dziewczyna uniosła głowę i niepewnie spojrzała na koleżankę.
– Chodź, pomogę ci.
Rachel przyjęła wyciągniętą dłoń. Wstała nieco chwiejnie. Czuła tępy ból z tyłu głowy i trochę ją mdliło. Musiała mocno przysadzić o podłogę. Opierając się na Jinx, spojrzała na wianuszek szepczących gapiów. Przepychali się przez siebie, by jak najwięcej zobaczyć. Nagle parę osób niemal wylądowało na podłodze, gdy spomiędzy nich wyłoniła się torująca sobie drogę Agnes.
– Czy ktoś mi może wytłumaczyć, co tu się stało?! – krzyknęła rozedrganym głosem.
Jinx przewróciła oczami. Obróciła się przodem do Rachel i przedrzeźniając ekspresyjną mimikę kobiety, bezgłośnie powtórzyła jej słowa.
– Jinx?! – rzuciła z ironią Agnes. – Ależ oczywiście, że taka akcja nie mogła się obyć bez twojego udziału, czyż nie?!
– To Daniel zaczął – wtrąciła cicho Rachel.
Kobieta przeniosła rozwścieczone spojrzenie na chłopaka leżącego na podłodze. Koło niego leżały poskręcane, cienkie druciki, które kończyły się na jego klatce piersiowej.
– Na ciebie tym bardziej brakuje mi już słów, który to już raz w tym miesiącu, gdy cię taserem traktują?! – Wyrzuciła ręce do góry.
Łysy mężczyzna w stroju ochroniarza kucnął koło chłopaka i wyciągnął wbite elektrody. Daniel wymamrotał coś niewyraźnie.
– Wasza dwójka. – Agnes wskazała palcem na dziewczyny. – Do siebie do pokoju. Macie tam czekać, aż do was przyjdę – nakazała surowym głosem.
Jinx wzruszyła ramionami. Popatrzyła na Rachel, a kiedy ta nie ruszyła się, chwyciła ją delikatnie za nadgarstek i pociągnęła.
– Nie przejmuj się, nic nam nie zrobi. Jedyne co potrafi, to krzyczeć – zapewniła.
Rachel powoli kiwnęła głową. Rozsadzało jej mózg. Próbowała wrócić do tego dziwnego wrażenia chłodu i lekkości, którego doświadczyła. Ostatnio, gdy je poczuła, skończyło się to bardzo źle.
Przełknęła ślinę z trudem. Co się właściwie wydarzyło?
***
Bar na 3 Ulicy były niewielki, ale za to mieli dobre żarcie, jeszcze lepszy alkohol i automaty do gry. Podtrzymujące strop metalowe słupy obwiązano balonami i taśmami w typowo halloweenowych barwach. Dopiero na ich widok Dick zorientował się, że przecież wielkimi krokami zbliżał się ostatni dzień października. Przez tę całą sprawę z Rachel zupełnie stracił poczucie czasu.
Ze względu na wczesną porę przy długich, drewnianych stołach było pusto. Dzięki temu Dickowi i Donnie udało się dostać miejsce w najbardziej zacisznym kącie.
– Spotkanie z Omen? – Zmarszczyła brwi. Jedną ręką oparła się o blat. W drugiej trzymała butelkę ledwo zaczętego piwa. – No nie wiem. Kory się nie zgodzi, jeśli nie przedstawisz jej dowodów.
– Ona to akurat pierwsza się zgodziła, i nawet pomogła mi przekonać prokuratora. Wystarczyło, że Omen powiedziała jej o swoich wizjach w kuchni. – Sięgnął po krążek cebulowy. – Najgorszą przeprawę miałem z lekarką, która zajmuje się młodą. Musiałem obdzwaniać twoją kapitankę, Pereza, nawet z Zatanną chwilę pogadała. Quinzel zgodziła się, dopiero kiedy jej obiecałem, że będzie obserwować spotkanie z bezpiecznego miejsca i że może przerwać imprezę, jeśli tylko coś jej się nie spodoba – westchnął przeciągle.
– Cóż, chyba powinniśmy się cieszyć, że tak dba o swoich pacjentów. – Donna uśmiechnęła się zaczepnie. – Mówiąc młoda masz na myśli tę dziewczynę, której matka zginęła, tak?
– Rachel. – Kiwnął głową. Odchylił się, aż strzyknęło mu w plecach. Oparcie stołka wbiło się boleśnie pod łopatkami. – Córka ofiary, mój jedyny świadek i główna podejrzana.
– Co się z nią stanie, jeśli udowodnisz jej udział w zabiciu tego gościa? – Upiła łyk piwa i skrzywiła się. – Bleh. Następnym razem biorę zwykłą Ipę. Dyniowe nie jest warte swojej ceny.
– Narzekasz, jakbyś to ty płaciła. – Roześmiał się, kiedy uderzyła go pięścią w ramię. – A co do Rachel, to wszystko zależy od tego, czego dowiemy się od Omen. Jeśli młoda jest tylko magiczna, trafi pewnie do zakładu poprawczego. Jeśli jest nawiedzona, to zakład zamknięty i opieka psychologa lub egzorcysty. A jeśli jej moce stanowią zagrożenie dla otoczenia, to pewnie więzienie o zaostrzonym rygorze. Chociaż przy tym ostatnim ciężko o pewność, bo prawo jeszcze nie do końca wie, jak obchodzić się z nieletnimi magicznymi przestępcami.
– Twardy orzech do zgryzienia – przyznała.
– I to jak cholera – mruknął. Oparł się bokiem o boazerię i powiódł wzrokiem po powoli zapełniającej się sali. – Mam szczerą nadzieję, że Omen powie mi w końcu coś konkretnego. Jest na razie moim najpewniejszym tropem.
– A ten koleś, który zabił Mary? Wiesz coś o nim?
– Na razie tylko tyle, że miał tatuaż w kształcie kruka, i że nie jest jedyną osobą w Detroit, której spodobał się ten wzór. – Wbił wzrok w zadrapany blat stołu. – Mam wrażenie, że kręcę się w kółko. Trop z wytatuowanymi spieprzyłem na własne życzenie, jest ten przeklęty Kościół Krwi, który śmierdzi na kilometr, ale nic im na ten moment nie mogę udowodnić. Ba, nawet pojechałem do pieprzonego zakonu, w którym Rachel się rodziła, i dalej nic.
Donna zmarszczyła brwi.
– Spieprzyłem na własne życzenie? – powtórzyła, sięgając po krążki cebulowe.
Nachmurzył się. Mógł trzymać język za zębami. Ale z drugiej strony pewnie prędzej czy później by to z niego wyciągnęła. Wziął głęboki oddech.
– Jakiś czas temu, w szpitalu, do którego przewieziono młodą, wpadłem na kobietę z kruczym tatuażem. Za wszelką cenę chciała się dostać do Rachel. Źle podszedłem do tematu… no i mi zwiała. – Obserwowanie, jak światło kolorowych lampek załamuje się w bursztynowym szkle butelki, było zdecydowanie lepsze, niż wytrzymywanie intensywnego spojrzenia Donny.
– Brzmi, jakbyś potrzebował pomocy – skwitowała.
– Nie mam dla ciebie żadnych tekstów do przetłumaczenia, jeśli o tym mówisz. – Prychnął. – Nic w sumie nie mam. Jeśli z Omen nie wyjdzie, to nie wiem, chyba się włamię do tego cholernego zakonu i wklepię każdemu, kogo spotkam, żeby w końcu zaczęli śpiewać. A najchętniej to sklepałbym tego pieprzonego świętoszka Blooda. Facet na bank coś ukrywa, i wie, jak to robić. – Uśmiechnął się kwaśno do swoich myśli. – A potem wywaliliby mnie z roboty i na tym by się skończyło.
Donna małymi łykami dokończyła piwo. Przez dłuższą chwilę bawiła się kapslem, intensywnie nad czymś rozmyślając.
– Jesteś w stu procentach pewien, że ten cały zakon jest powiązany ze sprawą? – spytała w końcu.
– Oprócz przeczucia nie mogę ci na ten moment zapewnić żadnych twardych dowodów. – Zmarszczył brwi. – Dlaczego pytasz?
Wzruszyła ramionami. Patrzyła gdzieś w przestrzeń. Pomalowanymi na bordowy kolor paznokciami skubała rękaw czarnego swetra.
– Tak sobie pomyślałam… – zaczęła cicho. Dick musiał mocno wytężać słuch, by cokolwiek usłyszeć. – Twoja intuicja w takich sprawach zazwyczaj była bezbłędna. Więc tak sobie pomyślałam, że jeśli jakimś cudem to spotkanie z Omen nie przyniesie rezultatów, i będziesz już kompletnie bez wyjścia – Przeniosła na niego intensywne spojrzenie orzechowych oczu – to wtedy, i tylko wtedy, moglibyśmy wprosić się na mały rekonesans. Jak za starych dobrych czasów.
Dick na chwilę zaniemówił.
– Wiesz, dzięki za chęci, ale taka akcja na bank kosztowałaby nas oboje robotę. No i dowody zdobyte nielegalnie nie są brane pod uwagę w sądzie.
– A kto coś mówił o jakiś sądach? – Puściła do niego oko. – Proponuję ci tylko zwykły spacer późnym wieczorem. Wejść, zobaczyć, co tam ciekawego mają, i wyjść tak, by nikt, a już zwłaszcza nasi przełożeni się nie dowiedzieli. Niczego nie dotykać, niczego nie zabierać. W najgorszym wypadku zmarnujemy pół nocy na łażenie po starych budynkach sakralnych. Co może pójść nie tak? – Uśmiechnęła się tak rozbrajająco, że nie mógł się nie roześmiać.
– Dzięki za propozycję. Miejmy tylko nadzieję, że nie będę musiał z niej skorzystać. – Machnął dłonią na kelnera i już po chwili puste butelki zostały zastąpione przez następną kolejkę. Zniknął też pusty plastikowy koszyk po krążkach. – Tęskniłem za tobą, wiesz?
– Ja za tobą też, Cudowny Chłopcze. – Wyszczerzyła się. – I za fast foodem.
– No tak, surowa amazońska dieta. – Sięgnął po Ipę. – Tak właściwie, to dlaczego wróciłaś? Nasze ostatnie pożegnanie wyglądało bardzo… ostatecznie.
Spodziewał się pochmurnej miny, unikania spojrzenia i tematu. Tymczasem Donna uśmiechnęła się zaczepnie. Upiła łyk piwa.
– A widzisz, żebym po powrocie biegała po dachach w obcisłym spandexie i tłukła opryszków po mordach? – odparła pytaniem na pytanie. – Te kilka miesięcy na Themiscyrze pozwoliło mi przemyśleć kilka spraw. Stwierdziłam, że powolna, ale długofalowa robota Donny Troy daje więcej, niż widowiskowe akcje Wonder Girl.
Dick doznał niemiłego uczucia deja vu.
– A ty? Zawsze sikałeś z ekscytacji, jak tylko Bruce dał ci potrzymać batarang. Co się stało, że skończyłeś w Detroit?
Tym razem to on spochmurniał.
– Powiedzmy, że sporo się wydarzyło w trakcie twojej nieobecności. – Wbił spojrzenie w miętoszoną w dłoniach serwetkę. Dawn, Hank… Zacisnął pięści i uniósł głowę. To miał być miły wieczór. Rozpamiętywanie przeszłości nikogo do życia nie przywróci. – Plus masz trochę racji z tym bieganiem po dachach. Pomagać można na różne sposoby.
– Za to mogę wypić!
Odgłos stuknięcia butelek zaginął w barowym gwarze.
***
– Dobra, zanim przyjdzie Agnes, żeby nas wyjaśnić – podjęła Jinx, zamknąwszy drzwi. – To najpierw ja muszę wyjaśnić ciebie – rzuciła i spojrzała na koleżankę z wyczekiwaniem.
Rachel uniosła brwi i otwarła usta, po czym je zamknęła. Popatrzyła na Jinx bezrozumnym wzrokiem.
– No już nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię. – Przewróciła kocimi oczami. – Jestem tolerancyjna i otwarta na wszystko, mogłaś od razu powiedzieć, że jesteś magiczna, zamiast się tak czaić – stwierdziła.
Rachel nie drgnęła nawet o milimetr. Zmarszczyła brwi, próbując zrozumieć wypowiedziane przez Jinx słowa. Choć wokół było cicho, w głowie panowała kakofonia myśli. Współlokatorka wydawała się być za ścianą głosów, emocji i urywków minionych wydarzeń. Zauważyła, że dziewczyna pochyliła się, a jej usta poruszyły, jednak Rachel nic nie usłyszała.
Dopiero zimny dotyk na nadgarstku przywołał ją na ziemię. Myśli zwolniły i zamilkły. Obraz wyostrzył się.
– Ej, żyjesz ty? – Głos Jinx zadrżał.
Rachel kiwnęła powoli głową i usiadła sztywno na łóżku. Koleżanka usadowiła się obok.
– Jeśli nie chcesz mówić, to uszanuję – odezwała się po chwili Jinx.
Rachel wydusiła z siebie jedynie niezrozumiałe mruknięcie.
Odtwarzała w głowie minione wydarzenia. Czuła się oderwana od rzeczywistości. Zupełnie jak wtedy, gdy wypadła z domu i popędziła przed siebie. Jakby straciła kontakt ze sobą. I znowu to uczucie: szarpnięcie, a po nim chłód i dziwna lekkość.
– Ale jeśli chcesz o tym pogadać, to spoko. Nikomu nie powiem, obiecuję – zapewniła Jinx.
– Ja naprawdę nie wiem, o czym mówisz – odparła rozkojarzona Rachel.
Jinx popatrzyła na nią uważnie. Odchyliła się, oparła na łokciach i zmarszczyła brwi, analizując.
– No dobra – rzuciła przeciągle. – Czyli chcesz mi powiedzieć, że zupełnie nie masz pojęcia, o co chodzi z twoimi czerwonymi oczami i tym czymś, co dzisiaj z siebie wyszło?
Rachel pokręciła głową i zacisnęła pięści na kołdrze.
– To coś we mnie jest złe. Ja jestem zła. Sprowadzam cierpienie na ludzi. Powinnam być zamknięta gdzieś z dala od nich. – Głos jej się załamał.
Zapadła cisza.
Rachel ściągnęła na siłę buty i podciągnęła kolana pod brodę. Miała ochotę zniknąć.
– Przepraszam – powiedziała ze skruchą Jinx. – Nie wiedziałam, że to dla ciebie trudny temat. – Urwała na chwilę, a gdy nie doczekała się odpowiedzi, kontynuowała łagodnym głosem: – Możesz mi wierzyć lub nie, ale wiem, jak się czujesz. Przechodziłam kiedyś przez coś podobnego.
Rachel nieznacznie uniosła głowę, by spojrzeć na Jinx. Czuła, że jej słowa były prawdziwe. Tylko jedna myśl uparcie krążyła z tyłu głowy: że zrozumienie było pozorne. Sama nie była pewna, czym było to coś, z czym przyszło jej żyć. Jinx tym bardziej nie mogła wiedzieć.
– Pokażę ci coś. – Współlokatorka machnęła dłonią i żwawo podeszła do okna.
Rachel niespiesznie wstała i stanęła przy biurku. Na zewnątrz było ponuro, zupełnie, jakby pogoda odzwierciedlała panujący nastrój. W oddali, za pozbawionymi liści drzewami, widać było wysokie ogrodzenie.
– Widzisz tego faceta? – Jinx wskazała dłonią w okolice podjazdu.
Łysy mężczyzna stał na drabinie i przycinał gałęzie rosnących wzdłuż drzew.
– No to teraz patrz – rzuciła z cieniem ekscytacji Jinx. – Nie ma wiatru, ale gość zaraz oberwie tą dużą gałęzią i wyląduje na stosie badyli. A na deser spadnie mu na łeb wiewiórka – oznajmiła dumnie.
Rachel zmarszczyła brwi. Choć to ona przysadziła głową o podłogę, to Jinx brzmiała, jakby miała wstrząśnienie mózgu.
– Na niego patrz, nie na mnie, bo cię ominie największa atrakcja.
– Jinx, nie wiem, czy… – zaczęła sceptycznie, ale współlokatorka uciszyła ją ruchem dłoni.
– Ciiiicho. Patrz.
W istocie, gałąź znajdująca się nad mężczyzną ułamała się z trzaskiem, zwalając go z drabiny.
– Teraz najlepsze – rzuciła z satysfakcją Jinx.
Mężczyzna legł plackiem na stercie gałęzi, z rozrzuconymi na boki kończynami. Rachel ledwo dostrzegła ciemny punkt spadający z drzewa.
Wiewiórka. Wylądowała na twarzy pracownika. Przebierała w panice pazurami, próbując uciec. Przerażony krzyk mężczyzny było słychać nawet w ich pokoju
– Jak ty to…? – zaczęła z niedowierzaniem Rachel. Obróciła się w stronę Jinx, gdy rozległo się głuche uderzenie i syk bólu. – Nic ci nie jest?
– Magia działa w dwie strony – syknęła Jinx przez zaciśnięte zęby, trzymając się za łokieć.
– Wracając do tego, co powiedziałaś – podjęła po chwili. – Jeśli w cierpienie włączymy pecha, to właśnie byłaś świadkiem tego, że też go sprowadzam na ludzi.
Rachel westchnęła i spojrzała na otrzepującego się z gałęzi mężczyznę.
– Czyli to prawda, że nieszczęścia chodzą parami.
***
Bennett stała cicho w kącie kaplicy i uważnie obserwowała Sebastiana przy pracy. Jego ruchy były precyzyjne i płynne, kiedy zawieszał Odłamek nad ceremonialną misą. Skóra lśniła potem, gdy otwierał kolejne żyły. Blask bijący od świec tańczył w rudych włosach mężczyzny niczym ogień. Żywy ogień płonął również w jego oczach, gdy uważnie śledził krople krwi, spływające po bezwładnym ciele.
Bennett pomyślała, że wyglądał dokładnie tak samo, kiedy przyprowadziła do niego pierwszy Odłamek. Była skażona niepewnością, a on sfrustrowany wiekami mizernych w rezultatach poszukiwań. Wszelkie wątpliwości rozwiały się, gdy zobaczyła uśmiech na jego twarzy.
Sebastian promieniał szczęściem, kiedy oglądał wizję zesłaną przez samego Skata. Rozbieganym wzrokiem śledził majaki, które później pozwoliły im odnaleźć zakon. Jego mocne, rozpalone dłonie próbowały uchwycić niewidoczne dla niej obrazy. Tymi samymi dłońmi przygarnął ją później do siebie.
Ze wstydem przyznała sama przed sobą, że niewiele pamiętała z pierwszego rytuału. Dla znieczulenia oboje wypili wtedy o wiele za dużo wina, a to, co zostało, wlali nieprzytomnemu Odłamkowi do gardła. Nie odważyła się skosztować zakazanego wina. Pamiętała za to, jak po wszystkim Sebastian chwycił ją w ramiona i jednym pocałunkiem rozpalił w niej ogień. Ogień, który pochłonął ich oboje, kiedy oddała mu się na ołtarzu ofiarnym.
Później próbował jej wmówić, że zrobił to w podzięce za oddaną służbę. Ona natomiast doskonale wiedziała swoje. To nie było podziękowanie.
To była nagroda.
Skrzyknęła wszystkie Kruki, nad którymi powierzył jej zwierzchność, by śledziły kolejne Odłamki. Kiedy tylko Sebastian tego potrzebował, przyprowadzała mu niczego niespodziewających się braci Kryształu – młodych i starych, chorych i w sile wieku. Po każdym dobrze wykonanym zadaniu czekała na nią słodka nagroda.
Sebastian był uzależniający jak narkotyk. Nic dziwnego, że pasmo sukcesów i idących za nimi nagród uderzyło jej do głowy. Zapytała go raz, czy istnieje taka możliwość, by z siostry mogła awansować na kogoś więcej. Odpowiedział wymownym śmiechem. Roztoczył przed nią cudowny obraz – mieli się pobrać na zgliszczach starego świata, i razem wprowadzić ludzkość w nową erę pokoju i szczęścia.
A potem oczywiście wszystko się spieprzyło.
Bennett zacisnęła dłoń na ramieniu i powiodła wzrokiem po pomieszczeniu. Kaplica Kruków była cicha i spokojna. Byli kompletnie sami. Zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy składali w ofierze piąty Odłamek.
Zaprosili wszystkie Kruki, by również mogły dostąpić honoru ujrzenia wizji od Skata. Sama Bennett miała brać udział w rytuale po raz pierwszy nie jako obserwator, a czynny uczestnik. Było ich równo dwudziestu – najbliższych, najważniejszych i najbardziej wpływowych współwiernych, którzy swoimi czynami przysłużyli się Kościołowi. Każdy chciał zostać pobłogosławiony wejrzeniem w przyszłość. Sebastian, jako najbardziej doświadczony, miał wprowadzić innych w zasady. Jako pierwszy napił się krwi.
Kiedy później pytała innych o to, co się wydarzyło, nikt nie potrafił udzielić jej wyczerpującej odpowiedzi. Sebastian wrzasnął nieludzkim, mrożącym krew w żyłach głosem. Zatoczył się na ołtarz, prosto na ciało. Ceremonialna misa poszybowała w powietrzu, oblewając krwią pierwszy rząd Kruków. Wybuchła panika. W tej plątaninie wrzasków i uciekających wiernych tylko ona rzuciła się mu na pomoc. Podczas gdy inni tratowali się, próbując dobrnąć do wąskich schodów prowadzących na zewnątrz, Bennett trwała przy rozdygotanym Sebastianie. Płakał.
Nigdy wcześniej ani też nigdy później nie widziała jego łez.
Zacisnęła powieki. Do tej pory budziła się zlana potem w środku nocy, a przeraźliwy wrzask wciąż dzwonił w jej uszach.
– Josephine? – Delikatny głos wyrwał ją z zamyślenia. Otworzyła oczy i podniosła głowę. Sebastian wyciągnął w jej stronę rękę.
– Wszystko gotowe. Możemy zaczynać.
Niepewnie podeszła do ołtarza i przyjęła dłoń. Uśmiechnęła się słabo, kiedy ścisnął delikatnie jej palce dla dodania otuchy. Nie chciała okazywać strachu. Była gotowa na spotkanie ze Skatem.
Podniosła wzrok na wiszący nad nimi Odłamek. Z młodej twarzy wraz z upuszczaną krwią znikały kolory. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia kilka lat.
Ostatnie krople spłynęły do pozłacanej misy z cichym pluskiem. Unosiła się nad nią para. Krew Odłamka była ciemna, o wiele ciemniejsza niż u normalnego człowieka. Po tym poznawali, że nie mieli do czynienia z prawdziwym Kryształem. Według legend, właściwa potomkini miała mieć żyły wypełnione smołą. Bennett uważała, by nie dotknąć misy. Doskonale pamiętała, kiedy opatrywała zadrapane kolano trzeciego, najmłodszego Odłamka. Tamto spotkanie zapisało się blizną po oparzeniu na jej lewej dłoni.
Blood zaintonował cicho słowa pieśni. Jego melodyjny głos odbijał się od kamiennych ścian, gdy śpiewał słowa prośby o odsłonięcie prawdy i łaskę dla swych sług.
Bennett pochyliła głowę. W myślach modliła się o to, by wejrzenie rozwiało wątpliwości i by wskazało Sebastianowi właściwą ścieżkę. Sam w końcu powiedział, że na ratunek czekają miliony dusz. Nie mogli zaprzepaścić zbawienia na samym końcu drogi.
Sebastian ujął misę w dłonie. Przymknął oczy, szepcząc ostatnie wersy modlitwy. W końcu przytknął naczynie do ust i skosztował zakazanego wina. Nigdy nie pił więcej niż kilka łyków. Ze słowami wdzięczności na ustach podał misę kobiecie.
Naczynie było ciepłe od zebranej w środku krwi, ale ta ostygła już na tyle, by kontakt z nią nie parzył. Odetchnęła głęboko i zerknęła po raz ostatni na Odłamek. Jego poświęcenie nie pójdzie na marne.
Wzięła pierwszy łyk. Posoka była gorąca, rozgrzewała niczym wino. Miała posmak stali i dymu. Bennett czuła, jak z każdą kolejną kroplą różowieją jej policzki.
Odstawiła naczynie z powrotem na ołtarz i zajęła miejsce obok Sebastiana, który usiadł na chłodnej podłodze. Chwyciła jego dłoń. Był równie rozpalony. Splótł ich palce razem.
– Zaczyna się – doleciało do niej jakby zza szyby.
Obraz rozmazywał się przed oczami. Smak metalu mieszał się ze słonymi łzami. W nozdrza uderzył ją mdlący zapach wrzącej krwi. Skóra parzyła, jak gdyby wstąpiła prosto w ogień piekielny. Miała wrażenie, że od gorąca jej oczy topią się, a płuca wypełniają milionem lodowatych sztyletów. Poczuła, jak strach chwyta ją za gardło. Ziarno niepewności w sercu rozkwitło w pełnej krasie.
Obraz zlał się w jedno. Jedyne, co była w stanie rozróżnić, to dwie pary płonących czystym ogniem oczu. Puste i zarazem zacięte spojrzenie wypalało piętno na jej duszy. W głowie huczało od nieludzkich wrzasków i błagania o litość. Chciała krzyczeć, ale głos odmówił posłuszeństwa.
Skat roześmiał się gardłowo. Ostre kły mieniły się niczym sztylety.
„Twój przywódca zwątpił. Jest słaby” – usłyszała grzmiący, niski głos, choć istota nie poruszała ustami. „Musisz ponieść pochodnię za niego. Przyprowadź do mnie Kryształ, a zostaniesz nagrodzona, Josephino Marie z domu Bennett. Zawiedź mnie, a obrócę twój świat w pył”.
Ocknęła się pod stopami ołtarza, zlana zimnym potem, kompletnie obolała, z głową na kolanach Sebastiana. Mężczyzna gładził ją po włosach, ale wpatrywał się gdzieś w przestrzeń nad nimi. Palące uczucie powoli przemijało wraz z metalicznym posmakiem krwi w ustach.
– Teraz rozumiesz? – wyszeptał.
Kiwnęła głową. Rozumiała aż za dobrze. Skat nie był dobrotliwym bogiem, jak obiecywały księgi. Był żądnym krwi demonem z najgłębszych czeluści piekieł. Nie powinni byli nigdy wchodzić z nim w żadne układy. Ale na to było już za późno.
Dlatego jedyne, co mogli teraz zrobić, to dotrzymać swojej części umowy. I modlić się, aby to wystarczyło, by uchronić Ziemię przed gniewem Skata.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
© Agata dla WioskaSzablonów