2. Ucieczka

Sprawdził ostatnią stronę raportu, podpisał się w wyznaczonym miejscu i z ciężkim westchnieniem odłożył kartkę na rosnący stos. Przetarł twarz i wbił zmęczony wzrok w piętrzące się papiery, które domagały się jego uwagi. Zapowiadała się kolejna noc spędzona przy biurku.

W ramach rozprostowania kości podniósł się i podreptał w stronę automatu z kawą. Po drodze wymienił kilka uprzejmych kiwnięć głową z innymi detektywami. Przez ostatnie tygodnie bali się do niego odezwać. Dotarły do niego plotki, że podobno przynosi pecha. Cóż, nie mógł dziwić się współpracownikom – w końcu ostatnia partnerka, którą przydzieliła mu góra, skończyła z czaszką roztrzaskaną kijem bejsbolowym. A wszystko przez to, że dwójka psycholi chciała go dopaść, wykorzystując do tego bogu ducha winną kobietę.

Wrzucił monetę i wybrał podwójne espresso. Oparł się łokciem o maszynę i wbił wzrok w wiszący na ścianie telewizor. Ktoś przełączył kanał informacyjny na jakiś talk show. Ubrana w czarny komplet prezenterka spekulowała wraz z gośćmi, gdzie podział się Robin.

Dick uśmiechnął się cierpko. Wielkimi krokami zbliżała się rocznica, odkąd po raz ostatni założył strój. Cały świat zastanawiał się, co stało się z Cudownym Chłopcem, a tymczasem sam zainteresowany utknął w Detroit na stanowisku detektywa w wydziale zabójstw. Skrzywił się na widok niewyraźnego zdjęcia, na którym widoczna była rozmazana czerwono-żółto-zielona plama. Krótkie gacie zamiast długich wzmacnianych spodni wskazywały, że fotografia została zrobiona na początku jego walki z przestępczością. Kiedy nawalanie oprychów gołymi pięściami miało jeszcze dla niego sens. Kiedy Hawk i Dove jeszcze żyli…

Chrząknięcie za plecami wyrwało go z zamyślenia. Złapał kubek, uśmiechnął się przepraszająco i wrócił do biurka. Nie zdążył nawet usiąść, kiedy rozdzwonił się telefon.

– Departament Policji w Detroit, detektyw Richard Grayson.

Głos po drugiej stronie obudził go lepiej niż wiadro kawy. Dick stał przez chwilę w bezruchu, notując w pamięci usłyszane informacje. W końcu zgarnął z oparcia krzesła kurtkę, machnął na dwóch policjantów okupujących dystrybutor wody i pomknął w stronę windy.

Wsiadł do porsche, którego zazdrościło mu pół wydziału. Zazwyczaj jeździł do pracy zwyczajnym i nierzucającym się w oczy audi, ale porszaka też od czasu do czasu trzeba było przepalić. Sentyment nie pozwolił mu pozbyć się drogiego samochodu. W końcu był to prezent na szesnaste urodziny od Alfreda.

Wbił adres w nawigację i ruszył, nie czekając na współpracowników.

Przez całą trasę zastanawiał się nad rewelacjami, które usłyszał od depozytora. Sąsiad, zmartwiony hałasem i odgłosami wystrzałów, zadzwonił na policję. W domu znaleziono dwa ciała, mężczyznę i kobietę. Jedno z nich zmarło w niewiadomy i „niepokojący” sposób – cokolwiek to znaczyło. Do sprawy przydzielił Dicka prokurator Perez. Oznaczało to tyle, że czeka go kolejny ciężki orzech do zgryzienia. Perez uwielbiał zawalać go skomplikowanymi sprawami. Gdzie w końcu diabeł nie może, tam Graysona poślą, jak to zwykł mawiać.

Osiedle składało się głównie z prostych domków jednorodzinnych. Strzelanina była w tej okolicy czymś nowym. Miejsce zbrodni wskazał Dickowi ambulans, radiowóz oraz zbierający się pomimo późnej godziny gapie. Jeden z policjantów właśnie oklejał frontowe drzwi policyjną taśmą. Dwójka pielęgniarzy szykowała już nosze i czarne worki.

Richard wysiadł z samochodu i zlustrował dom. Budynek nie wyróżniał się na tle innych. Amerykańska flaga powiewała leniwie, wywieszona przez okno na piętrze. Niewielkie podwórko, zaniedbany trawnik, odpadający w niektórych miejscach tynk i stos śmieci czekających na wywiezienie zdradziło detektywowi, że mieszkańcy nie byli milionerami.

– Dick. – W progu stanął wysoki, czarnoskóry mężczyzna. Najwyraźniej wezwanie wyciągnęło go prosto z łóżka, w przeciwnym wypadku za nic nie pokazałby się publicznie z rozwichrzonymi włosami i wymiętą marynarką.

– Prokurator Perez.

Wymienili skinięcia głową i weszli do środka, by ukryć się przed wzrokiem gapiów. Zanim jednak minęli stojącego w korytarzu śledczego spisującego notatkę, Dick uważnie obejrzał drzwi wejściowe z obu stron. Brak śladów włamania.

– Co się stało? – Dick wbił ręce w kieszenie skórzanej kurtki. Dopiero zaczynał się październik, ale chłodne wieczory dawały o sobie znać.

– Mam nadzieję, że masz mocny żołądek. Jak trochę już pracuję, tak czegoś takiego jeszcze nie widziałem. – Prokurator przepuścił dwóch techników w przejściu i wskazał palcem w stronę otwartych na oścież drzwi prowadzących do kuchni. – Częstuj się.

– O czym ty… – Detektyw wsunął głowę do pomieszczenia. – O cholera.

Poczuł ledwo wyczuwalny, metaliczno-rdzawy zapach krwi. Na środku pomieszczenia w kałuży posoki leżała około czterdziestoletnia kobieta z raną postrzałową głowy. Przykucnął przy ciele, założył rękawiczki i odgarnął sklejone włosy. Wokół szyi ciągnęły się ciemne linie. Ktoś ją dusił.

Przeniósł wzrok na ciało leżące pod ścianą. Dopiero z bliska był w stanie określić, że zmarły był białym mężczyzną. Nic więcej. Twarz miał obwisłą i zapadniętą, jakby ktoś wyciągnął z niej wszystkie mięśnie i kości. Papierowa skóra bardziej przypominała spreparowane trofeum do powieszenia nad kominkiem niż kiedyś żywą osobę.

– Co powiedział koroner? – Dick przysunął się do wątłego ciała i dotknął go niepewnie. Kości i mięśnie znajdowały się na swoim miejscu, ale zachowywały się jak galareta.

Perez wzruszył ramionami.

– Czekamy na dokładną sekcję. Kobieta to prosta sprawa, była duszona przez faceta, ale zmarła na miejscu od strzału. Co zabiło jego, nie wiadomo. Podejrzewamy udział osób trzecich. – Machnął ręką w stronę martwego mężczyzny. – Facet wygląda, jakby dosłownie uszło z niego życie. Raczej sam sobie tego nie zrobił.

Dick mruknął coś pod nosem. Dalsze oględziny ciała nie przyniosły odpowiedzi. Zwłoki nie posiadały żadnej, nawet najmniejszej rany. Trup wpatrywał się pełnymi przerażenia oczami w pustkę przed sobą.

– Co wiemy na temat mieszkańców? I co z tym, który zgłosił zabójstwo?

– Mieszkała tutaj Mary Wolfman, lat czterdzieści dwa, razem z córką Rachel. Na alarmowy zadzwonił sąsiad, Terry Lang. Mówił, że po strzale widział, jak Rachel wybiegła z domu. – Perez przewertował notatnik. – Sąsiedzi kilka razy zgłaszali wcześniej jakieś niepokojące odgłosy, ale poza tym nic się w tym domu nie działo. Sąsiad powiedział nam jeszcze, że trzyma się od tego domu z daleka, bo coś jest z nimi nie tak. Zhang zabrał go na komendę na przesłuchanie.

– Mało konkretne informacje. – Dick wstał i rozejrzał się po kuchni. Poza oczywistą plamą krwi w pomieszczeniu panował względny porządek. Włamywaczowi raczej nie chodziło o rabunek. – A co z dziewczyną?

– Nie jest pełnoletnia, nie ma prawa jazdy, więc nie powinna daleko uciec. Nie znaleźliśmy też informacji o kimś, do kogo mogłaby się udać. Matka biologiczna zmarła niedługo po porodzie, a adopcyjna nie posiadała żadnej bliższej rodziny. Nic też nie wiemy o ewentualnych znajomych czy przyjaciołach – oznajmił prokurator.

– Masz jej zdjęcie?

Przez chwilę grzebał w notatniku, po czym wyciągnął pomiętą fotografię i podał ją Dickowi. Lekko naderwane zdjęcie przedstawiało młodą dziewczynę o drobnej, znużonej twarzy. Cienie pod oczami próbowała nieudolnie ukryć makijażem. Kruczoczarne włosy do ramion okalały twarz, jakby chciały skryć ją przed światem. W pierwszej chwili skojarzyła się Dickowi z typowymi szkolnymi wyrzutkami. Kiedy jednak przyjrzał się jej oczom, doznał dziwnego, nieprzyjemnego uczucia.

Potrząsnął głową i przeniósł wzrok na współpracownika.

– Myślisz, że to ona jest odpowiedzialna za tego tam? – Perez skinął głową w stronę trupa.

– Nie wiem. Na razie skupmy się na jej odnalezieniu. Jeśli jest niewinna, to powie nam, co tu się wydarzyło. – Dick oddał zdjęcie i wyruszył na dalsze oględziny.

Ustalił, że do wnętrza domu prowadziły tylko jedne drzwi, a żadne okno również nie nosiło śladów włamania. Gdyby napastnik chciał okraść dom, mógł ruszyć do działania w nocy. Nikt raczej nie rabuje mieszkań w środku dnia, kiedy właściciel jest w środku. Brak śladów walki w przedpokoju oznaczał, że Mary otworzyła mu drzwi. Mógł się podać za serwisanta albo urzędnika i w ten sposób wzbudzić zaufanie ofiary. Wpuściła go do domu, po czym udali się do kuchni. Rachel w tym czasie była w drodze powrotnej ze szkoły. Co nastąpiło potem? Na broni znaleziono tylko odciski palców mężczyzny, więc żył, kiedy zginęła Mary. Nastoletnia dziewczyna prawdopodobnie zareagowała bardzo emocjonalnie, napastnik mógł też próbować ją zaatakować. W jaki sposób implodował? Czy napastnik mógł to zrobić sobie sam, w ramach samobójstwa, tak jak zamachowcy często robili z tabletkami z cyjankiem?

Grayson opuścił dom z rosnącym niepokojem w głowie. Czekała go kolejna nieprzespana noc.



***

Rachel nasunęła głębiej kaptur i przyspieszyła kroku, by czym prędzej zniknąć z pola widzenia wścibskiego sąsiada. Mężczyzna nie szczędził kąśliwych uwag i plotek na temat jej i Mary, przybranej matki, z którą mieszkała od lat w Detroit.

Dziewczyna weszła na nieco zapuszczony plac, którym nie miał kto się zająć. Wbiegła po kilku skrzypiących schodkach i sięgnęła do plecaka po klucz. Wyłowiła go spomiędzy pogniecionych podręczników. Siłując się z zamkiem błyskawicznym, na oślep spróbowała wycelować w otwór. Nie mogąc trafić, uniosła wzrok.

Na widok swojego odbicia przeszedł ją dreszcz. Dwie pary oczu połyskujących gniewną czerwienią wpatrywały się w nią z szyby w drzwiach. Usta wyginały się nieznacznie w ironicznym uśmiechu, chociaż jej własne pozostawały zaciśnięte.

Rachel potrząsnęła głową, ignorując zjawisko. Niekiedy wciąż zdarzało jej się wzdrygnąć na widok upiornego odbicia, które pojawiało się zupełnie niespodziewanie. Każda lustrzana powierzchnia mogła stać się bramą dla tego potwornego stworzenia, które przyglądało się Rachel jakby z innego wymiaru. Czasami milczało, wyłącznie patrząc z politowaniem. Czasami podsuwało odrażające pomysły. A czasami ostrzegało.

Dziewczyna ponownie sięgnęła do klamki, by wejść wreszcie do domu, ale odbicie warknęło gardłowym głosem:

– Nie wchodź!

Rachel ponownie się wzdrygnęła. Do jej świadomości wślizgnęło się poczucie zagrożenia. Uchwyt na klamce nieco zelżał.

– Uciekaj! – warknęło ponownie.

Tym razem Rachel stanowczo nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi.

– Mamo, wróciłam! – krzyknęła, siląc się na neutralny ton.

Nie była jednak w stanie ukryć nuty niepewności, którą zasiało w niej odbicie. Niewytłumaczalne poczucie nadchodzącego niebezpieczeństwa nie odpuszczało.

– Jestem w kuchni! – odparła po chwili Mary.

Rachel słysząc ją najpierw się uspokoiła. Zaraz jednak uchwyciła drżenie w głosie matki i ponownie się spięła. Rzuciła plecak na podłogę, przeszła przez korytarz i powoli zajrzała do kuchni.

Była pusta. Na kuchence stał garnek, ale gaz był wyłączony. Drzwi do spiżarni stały otworem, jednak z niewielkiego pomieszczenia nie sączyło się żadne światło.

Rachel weszła ostrożnie do kuchni. Metalowe łańcuszki na glanach nie ułatwiały cichego poruszania się.

– W lodówce masz obiad, możesz sobie odgrzać – oznajmiła Mary, załamując głos.

Ze spiżarni dobiegł odgłos ciężkich kroków, a po chwili matka wyłoniła się zza ściany. Potężna ręka zaciskała się na jej szyi, a ogromny pistolet wycelowany był w jej skroń. Zaraz za nią wyszedł wysoki, barczysty mężczyzna.

Rachel cofnęła się. Wpadła na krzesło i nieomal się przewróciła.

– Stój albo rozwalę jej łeb – syknął, mocniej przyciskając pistolet do białej jak papier skóry.

Mary załkała zduszonym głosem. Nogi się pod nią uginały, z zaciśniętych oczu płynęły łzy.

– Nie… – jęknęła słabo Rachel.

Całe ciało miała spięte. Niezdolne do ruchu. Dopiero gdy zaczęły palić ją płuca, zdała sobie sprawę, że wstrzymała oddech. Serce waliło niebezpiecznie szybko. Krew dudniła w skroniach. Otwarła usta. Nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

– Nawet nie próbuj uciekać – powiedział oschle, stawiając krok do przodu. – Zbyt długo cię szukaliśmy, byś znowu nam zniknęła.

Zbliżał się powoli, ciągnąc półprzytomną Mary.

Oddech Rachel stał się urywany, przed oczami jej pociemniało. Uniosła wzrok ponad ramię mężczyzny. W szybie płonęły cztery rubinowe punkty. Wyraźniejsze niż zawsze, jakby nie były omamem, a elementem rzeczywistości.

– Odwróć się – rozkazał napastnik. Odczekał moment, wpatrując się wyczekująco. – Odwróć się albo ją zabiję! – ryknął.

Umysł Rachel zmroziło. Ciało spięło się jak do skoku. Czerwone oczy zajaśniały jeszcze mocniej.

– Zabij go! – syknęło odbicie.

Rachel zacisnęła powieki. Poczuła szarpnięcie. Na moment zrobiło jej się lodowato i jednocześnie lekko. Jakby się unosiła.

Rozległ się huk. Strzał rozbudził wszystkie zmysły. Rozwarła szeroko oczy, ponownie czując ciężar ciała.

Głowa mężczyzny nabrzmiała, skóra na twarzy obwisła, a oczy wyszły z orbit. Człowiek ten osunął się bezwładnie na ziemię, jakby nie miał w sobie ani jednej kości. Z jego sinych ust zaczęła sączyć się krew. Po twarzy pociekły czerwone linie.

Trupioblady napastnik leżał teraz w kałuży krwi. Ubrania już go nie opinały, lecz zwisały na sflaczałym ciele. Rachel podążyła wzrokiem za krwią, która między płytkami zaczęła tworzyć kratownicę.

Mazista ciecz wypływała z przestrzelonej na wylot głowy Mary. Wzrok Rachel padł na rozwarte szeroko oczy matki. Tak bezdennie puste. Martwe.

Zaczęło brakować jej powietrza. Myśli galopowały na równi z sercem. Upadła na kolana, błądząc niewidzącym wzrokiem od matki do mężczyzny i leżącego między nimi pistoletu.

Cały świat zwalił się na nią w jednym momencie. Napięcie puściło, dopuszczając do głosu świadomość.

Matka nie żyje.

Mężczyzna leży martwy. Został zabity. Przez nią.

Zerwała się na równe nogi. Ciało było jednak zbyt sztywne, by wykonywać polecenia. Upadła, prawie wpadając w rozbryzgi krwi. W panice zaczęła odpychać się rękami i nogami w stronę korytarza. Podtrzymując się ściany, wstała chwiejnie, zgarnęła plecak i wypadła na zewnątrz.

Pobiegła bezmyślnie przed siebie. Nie obchodziło ją dokąd. Chciała uciec, ukryć się przed światem. Zapomnieć o tym, co się stało.

Obraz martwych oczu matki wypalił się jednak w jej umyśle już na zawsze, by prześladować ją na każdym kroku.

4 komentarze:

  1. Świetny pomysł i kawał dobrej roboty - miło spojrzeć na tę historię inaczej :3

    OdpowiedzUsuń

^